11 lipca 2015

Czwórka, czyli jakim sposobem geniusz Nari wkopał mnie w związek

   Pospałabym sobie jeszcze.

  Wiecie, taki genialny stan, kiedy ma się wszystkich w dupie, a jedyne, co nas interesuje to wypoczęcie na tyle, żeby następnego dnia nie być zamulonym jak ledwo żywy człowiek. Rzadko kiedy miałam okazję tego doświadczyć i gdy, tego ranka, nareszcie nadarzyła się okazja, nie mogłam z niej nie skorzystać.

   Ale i tak się nie wyspałam.

   Ktoś od samego rana miał czelność się do mnie dobijać, a ja usilnie ignorowałam piosenkę One OK Rock, którą miałam ustawioną jako dzwonek. Warknęłam głośno i prychnęłam niezadowolona, po czym przewróciłam się na bok co skutkowało natychmiastowym i niesamowicie bolesnym upadkiem na podłogę.

   – Rzesz cholera do kurwy jego mać! – wrzasnęłam nieskładnie, dłonią wymacując telefon leżący na szafce nocnej. – Poćwiartuję, zjem, zabiję, agrshffff.

   – Tak się wita znajomych? – spytał Jongin, a ja prychnęłam po raz kolejny.

  – Nara – odparłam, rozłączając się i rzucając telefonem o ścianę i przez kilka minut rozkoszowałam się wygodą podłogi, nie myśląc o konsekwencjach. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że zapewne właśnie rozpieprzyłam jedyne narzędzie do komunikacji z światem. Dałam sobie jednak spokój. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy warto dzisiaj wstawać i gdziekolwiek się ruszać. O ile większa część ciała była na nie, tak pieprzony umysł i żołądek podpowiedzieli mi, że raz: nie jadłam nic od wczorajszego popołudnia, i dwa: jestem dziś umówiona w wydawnictwie.

  Zwlokłam się ciężko z paneli i ledwo utrzymałam się na stojąco, podtrzymując najbliższej szafki. Westchnęłam głośno wychodząc z pokoju i powoli skierowałam się do kuchni, od razu padając na odsunięte krzesło przy stole. Co dziwne, stał na nim pusty kubek, a na jego dnie spoczywały zmielone ziarna kawy. Czyżbyśmy miały gości?

   Skąd ta niesamowicie inteligentna analiza? Raz, Nari ma nadciśnienie i nie tyka się czarnego napoju, a ktoś ewidentnie pił moją kawę z mojego kubka. I nie była to Naria, gdyż ona od dziesięciu lat pije w tym samym kubku, chociaż nie posiadającym już rączki. Cóż, przywiązanie.

   Sama Naria siedziała naprzeciw, namiętnie wymieniając z kimś wiadomości i oglądając występy BTS z słuchawkami w uszach.

  – O, wstałaś już – zauważyła moja współlokatorka, a ja prychnęłam tylko głośno w odpowiedzi. – Jaehyo wrócił do siebie jakieś dwie godziny temu. – Pomimo zmęczenia, pamiętałam jednak, dlaczego znalazłam się w takim a nie innym stanie. Zanotować sobie w pamięci: zanim Nari zamorduje Minhyuka, sama muszę go wypatroszyć. Za dwukrotne upicie. Chuj z tego, że nieświadome.

   – A co mnie to obchodzi? – spytałam retorycznie, a Nari tylko pokręciła głową. – Rozmawialiście całą noc? – Domyśliłam się, że to właśnie Ahn odwiózł mnie do domu, chociaż byłam w opłakanym stanie. Zastanawiało mnie tylko, jak znalazłam się w swoim łóżku. Czyżby moja współlokatorka się nade mną zlitowała? W życiu, ona najchętniej by patrzyła, jak śpię na podłodze.

   – W zasadzie tylko pół – wytłumaczyła, nieco rozbawiona – Zanim cię przywiózł, położył do łóżka i się wytłumaczył, była chyba czwarta. Posiedział do dziesiątej i sobie poszedł. – czyli jednak to Jaehyo zawdzięczam pobudkę w cieplej pościeli. Dopiero po dwóch minutach wyczekującego spojrzenia Nari zdążyłam skojarzyć fakty i momentalnie ogarnęło mnie przerażenie.

   – Czyli... jest dwunasta?! – zerwałam się na równe nogi tak energicznie, że krzesło wyrżnęło aż do tyłu. – O cholera, szef mnie zabije! – mówiąc to ruszyłam biegiem do pokoju, po drodze zbierając swoje rzeczy. Moja spóźniona reakcja wywołała głośny śmiech Nari. Chyba jednak opieprz od szefa nie będzie taki zły. Jeśli Naria znów ma się dobrze, to znaczy, że chociaż częściowo zostawiła za sobą wspomnienia dotyczące tamtej pamiętnej imprezy. Po wczorajszej akcji z wylaniem wody z sokiem cytrynowym na Minhyuka, zaczynałam powoli składać to wszystko w całość. Ale cóż, najważniejsze, że ma się już lepiej. – Szmato, gdzie moje słuchawki?

   – Tutaj są! – odkrzyknęła z kuchni, odpuszczając sobie dodanie standardowego 'suko' na końcu wypowiedzi. Mruknęłam pod nosem kilka przekleństw, zbierając telefon, który leżał przy ścianie i z obawa zerknęłam na niego. Nic groźnego, tylko zadrapałam nieco ekran. Stwierdziwszy, że wciąż działa i będę mogła nareszcie odsłuchać nowego albumu All time low po drodze do wydawnictwa, wróciłam do dziewczyny i wyrwałam jej z dłoni czarne słuchawki. I w tym momencie rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

  – Otworzę – rzuciłam szybko, biegnąc do nich i wcisnęłam klamkę. To było chyba największym błędem mojego życia.

  Mokra i już nieźle wkurwiona zerknęłam na Jaehyo i pana sąsiada, którzy przybijali sobie piątkę. Man Jin trzymał w dłoniach narzędzie zbrodni, tudzież wiadro, które wczoraj zrzuciłam mu na ryj. Jego zawartość właśnie po mnie spływała. Warknęłam głośno na obu, po czym zatrzasnęłam drzwi z hukiem i rzuciłam na stół przemoczony i zapewnię już niedziałający telefon oraz moje ulubione słuchawki, które z trudem udało mi się kupić na wyprzedaży sklepu z sprzętem elektrycznym. Nawet wtedy kosztowały sporą sumkę i ledwo wyrwałam je z rak innego chłopaka, który je sobie upodobał.

   – Umrzecie – skwitowała Naria, ponownie otwierając drzwi i zwracając się do naszych sąsiadów.

  Złapałam w dłonie ręcznik i jakieś suche ubrania, od razu zamykając się na klucz w łazience i zrzucając z siebie przemoczone rzeczy. Dygotałam z zimna, więc prysznic był gorący i szybki, by odzyskać nieco sił. Wychodząc z kabiny wycisnęłam wodę z włosów i wytarłam się energicznie ręcznikiem, cały czas warcząc pod nosem.

  Ubrana, wyszłam na korytarz, gdzie Nari ucięła sobie konwersację z Jaehyo, a po Man Jinie ślad zniknął. Ignorując tą dwójkę, związałam wilgotne włosy i nałożyłam szare trampki, nieco już podarte, gdyż moja ukochana bordowa para stała właśnie na kaloryferze i się suszyła. Przepakowałam szybko to, co nie przemokło w plecaku do torby i zarzuciłam ją na ramię.

   – Hyo, telefon – upomniała mnie Naria, przerywając rozmowę i zerkając na mnie.

    – I tak do niczego się nie nadaje – wymamrotałam pod nosem. – Kupię sobie nowy, jak tylko dostanę wypłatę.

  W ostatnim momencie zerknęłam jeszcze zdesperowana do torby, na teczkę z projektami. Pal licho, i ona była mokra. Wszystkie moje rysunki poszły się jebać. Po prostu świetnie. Ciekawe, czy się tej wypłaty doczekam.

  – Zmarzniesz – stwierdziła cicho dziewczyna, na co przeklęłam głośno pod nosem i wyszłam z mieszkania.

  Może i nieco przesadziłam i było jej teraz przykro, ale byłam zbyt pochłonięta swoimi narzekaniami, żeby chociaż chwilę pomyśleć, zanim coś powiem. Ten tydzień zaczął się okropnie. I wygląda na to, że tak również się skończy.

  Westchnęłam głośno, po raz kolejny podejmując próbę uspokojenia się. To może podsumujemy wszystko? Byłam spóźniona o dobre czterdzieści minut, jeśli nie więcej, jakoś zupełnie nie miałam ochoty na kolejną wizytę w biurze szefa, mój telefon oddał swoje ostatnie tchnienie, prawdopodobnie stracę dzisiaj kolejna pracę, muszę kupić nowe słuchawki i napisać do końca to cholerne wypracowanie na chiński, które miałam oddać w środę. Koniec świata.

   W takich sytuacjach miałam ochotę dać sobie z tym wszystkim spokój. Wrócić do domu, skończyć wreszcie tą cholerną ekonomię, przespać cały tydzień, zjeść obiad w obecności ojca, siostry i jej narzeczonego i ignorować wszelkie komentarze typu: patrz, próbowała, ale jej się nie udało. Jest do niczego. Z tym, że nie mogłam tego zrobić. Prędzej przypieprzyłabym takiej osobie w twarz niż zignorowała coś takiego.

   Przygryzłam wargę i zwolniłam. Zupełnie odechciało mi się w tym momencie wszystkiego.

  – Hyo?

   Zerknęłam przez ramie na uśmiechającego się białowłosego chłopaka i zmarszczyłam brwi, starając przypomnieć sobie, skąd go znam. Dopiero potem skojarzyłam fakty i powoli zaczynałam dochodzić do tego, kto spowodował w mojej głowie mętlik swoimi rozmyślaniami o wiewiórkach.

   – Yukwon! – krzyknęłam, dumna z siebie, że udało mi się jednak odgadnąć jego imię, bo jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. – alias przejebany alkoholik – dodałam, co spowodowało tylko jego śmiech. Fakt, nie wspominałam. Ten chłopak był jeszcze gorszy niż Nari, Jaehyo, Baek, Czankie, Zico i Taemin razem wzięci. I to chyba było w nim najlepsze.

   – Jak życie, szatanie? – spytał radośnie, idąc tuż obok roztańczonym krokiem. Uśmiechnęłam się lekko, widząc jak bardzo jest tym pochłonięty. Cóż, pasja. Chciałabym kiedyś tak się czymś zająć.

   – Kiepsko – odparłam zgodnie z prawdą, wzdychając ciężko. Moje życie powoli zamieniało się w jakąś nowojorską telenowelę, a ja musiałam znosić swoje cholerne humorki. Jak to leciało? Don't let me get me, i'm my own worst enemyyyy – Nigdy nie idź na studia, Kwon. Twoja psychika tego nie zniesie.

  – Nie mam zamiaru – przyznał zadowolony, okręcając się parę razy wokół własnej osi. Oho, czyżby chociaż jedna osoba w tym towarzystwie posiadała coś takiego jak mózg? – życie mi miłe. Poza tym, niedługo idę na przesłuchanie do wytwórni.

  – A co was tak wszystkich do tych wytwórni ciągnie? – zmarszczyłam brwi. Fakt, najpierw udał się tam Jongin, potem Baekhyun, jeszcze później Chanyeol, a z tego co wiem, to i Zico wstąpił na przesłuchanie. Wszystkich młodych ludzi ciągnęło do bycia idolami? Pójścia do wojska i zostawienia paru tysięcy fanów na pastwę losu? Strasznie to ciekawe.

   – Dziewczyny – odparł szczerze, a ja przewróciłam oczami, prychając pod nosem. No jasne, czego innego się spodziewałam? Niby taki mądry, a powód jest jednak banalny. – No co? Lecicie na muzyków. Nawet ty i Nari.

   – Spadaj – wymamrotałam, a U-Kwon tylko uśmiechnął się tryumfalnie. Lepsze to, niż przyznanie mu racji. – Zresztą, co to ma do rzeczy? My jesteśmy desperatkami. Ty bez problemu poderwałbyś dziewczynę, nawet nie musisz być w boysbandzie.

   – Miło słyszeć komplementy – ukłonił się śmiesznie, pokazując ząbki, a jego uśmiech i wyraz twarzy skojarzył mi się z psychopatą, który zaraz rozpłata ofiarę. To było jednak na swój sposób urocze. Yah, Hyo, co ty pieprzysz? – Dlaczego tak narzekasz na życie?

  – Wiesz co, Kwon? Załóżmy się – zasugerowałam. Skoro już byłam w beznadziejnym położeniu, to dlaczego nie wyciągnąć z niego jakichś zysków? Oto jest, moi kochani, podejście prawdziwego realisty/ – Najdalej za pół godziny zostanę wylana z pracy i stracę drugie źródło zarobków. Poza tym, wiszę mojemu wykładowcy naprawę samochodu, muszę pogodzić Nari z jej przyszłym chłopakiem, albo chociaż pomóc jej w mordzie na nim, zabić sąsiada i wcześniej wspomnianego wykładowcę i znaleźć sobie jakiś burdel, w którym spędzę resztę życia. Tada! – zakończyłam teatralnie, wzdychając ciężko. To faktycznie zabrzmiało jak telenowela. No cóż, bywa.

  – Jak znajdziesz ten burdel, to daj mi znać, wpadnę – skomentował, a reszta mojej litanii widocznie zupełnie do niego nie trafiła. Typowy facet: usłyszy słowo burdel, a na więcej uwagi nawet nie ma co liczyć. – Ja obstawiam dziesięć minut.

   – Poczekamy, zobaczymy – oznajmiłam mądrze, a humor nieco mi się już poprawił. Moje szanse na wygranie tego zakładu były znacznie większe, niż te Kwona, więc prawdopodobnie do końca dnia kolejna osoba będzie miała u mnie dług wdzięczności. Przyda mi się, jak Nari wykosi mnie z wszystkich oszczędności. – Wyjdzie w praniu.

  – Ostatnio mi co innego w praniu wyszło – stwierdził, krzywiąc się lekko, a ja prychnęłam, kręcąc głową. – Banknoty. Zapomniałem ich ze spodni wyciągnąć, a teraz zjadłbym coś, ale za co? – rozłożył ramiona w bezradnym geście. Głoduj, Yukwon, może abs sobie wyrobisz. W końcu na co dziewczyny lecą – Cholera wie.

   – Ale z ciebie optymista – prychnęłam, szukając w torbie telefonu, a dopiero potem przypomniałam sobie, że powinien trafić do naprawy, albo chociaż wylądować w ryżu. Trudno, może chociaż raz kupię sobie coś porządnego i nie będę narzekać, że to szajs eksportowany z Europy. – Która godzina?

   – Nie wiem, Kyung przestawił mi czas na Europejski – przyznał, pokazując mi wyświetlacz, na którym widniała godzina druga w nocy, a ja palnęłam się w czoło z otwartej ręki. Fakt, zapomniałam, że ta dwójka mieszka razem. Posiadanie współlokatora to niełatwa rzecz, czego się przekonałam mieszkając z Nari.

  – Aleś ty przydatny – wymamrotałam, grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu drobnych. Miejmy tylko nadzieje, że cokolwiek mi w portfelu zostało. – Ile czasu minęło od zakładu?

   – Dwanaście minut i trzydzieści osiem sekund – wyrecytował skrzywiony, niezadowolony ze swojej przegranej. Kiwnęłam głową i podeszłam do budki telefonicznej, wrzucając drobniaki i wykręcając numer wydawnictwa, który cudem wygrzebałam na starym papierku w portfelu. Przydaje się jednak zapisywanie wszystkich ważnych rzeczy.

  – Cześć, Yeollie, tu Hyo – zaczęłam. Chanyeol westchnął ciężko do słuchawki i krzyknął coś do swojego sunbae, co wywnioskowałam dzięki głośnym 'TAK, HYUNG', przez które musiałam odsunąć się od telefonu. – Dasz mi szefa?

  – Wylecisz – poinformował mnie Chan, a ja przewróciłam tylko oczami. Może by mi ktoś wreszcie powiedział coś, czego nie wiem?

   – Wiem, wiem, ale daj go szybciej, bo przegram zakład – machnęłam lekceważąco dłonią. Wyobrażenie sobie w tym momencie miny Chanyeola wykraczało jednak poza moje możliwości, bo w końcu kto nosił przezwisko mistrza reakcji?

  – Ryu Jinhyo! – wrzasnął szef, a ja odsunęłam słuchawkę od ucha i znudzona ziewnęłam, czekając, aż minie mu wkurw. – Jak. Mogłaś. – Tak, panie szefuniu, pański foch nikogo tak właściwie nie obchodzi. Teraz pozostaje mi się dowiedzieć, o co mnie tak właściwie oskarża.

  – Ale co mogłam? – spytałam zdziwiona, chociaż może bardziej ciekawa, co znowu. Nie żebym przejęła się jego wybuchem.

   – Projekt! – ryknął głośno, a U-Kwon stojący przy budce skrzywił się nieznacznie.

  – Niosę go już – odparłam, również nie ręcząc za siebie.

  – Już to ty sobie go możesz w dupę wsadzić – odparł. – Klient się obraził. Czemu wszystko musisz robić źle? – I tutaj, moi mili, piorun mnie ładnie mówiąc strzelił.

  – A sam to się kuźwa nie kwestionujesz – prychnęłam.

  – Jak mówisz do swojego sunbae? – wrzasnął. – Pamiętaj, że... że mogę cie zwolnic teraz, w tym momencie! I zrobię to, nie zawaham się... chyba!

   – Idealnie – odwrzasnęłam, wcale nie ciszej, a przechodnie i turyści zaczęli się ciekawie za mną oglądać. Teatralnie odrzuciłam słuchawkę i olałam fakt, że mój – już – były pracodawca wydziera się jeszcze na mnie.

   – Hyo? – zdziwił się U-Kwon.

   – Wygrałam – stwierdziłam tylko, uśmiechając się tryumfalnie i ignorując wyrzuty sumienia. Będę jeszcze tego żałować, jestem pewna. Ale może... No cóż, co się stało, to się nie odstanie. Pozostaje mi tylko iść do przodu.





  – Czemu ja to zrobiłam?

  Taemin wzruszył ramionami i wrócił do wycierania kieliszków, podczas gdy jakaś nowa pracowniczka krzątała się po zapleczu. Nie widziałam jej wcześniej, więc zapewne przyjęto ją na moje miejsce. Czarna spódniczka ledwo zakrywała jej tyłek, więc gdy się schylała męska część klienteli mogła podziwiać czerwone stringi. Natomiast biała koszula, wymagana przez pracodawcę tego baru jak na mój gust miała o jeden rozpięty guzik za dużo. Ciemnobrązowe włosy były związane w koński ogon, a całość prezentowała się... no, całkiem ładnie, pomimo tego nadmiernego odsłaniania ciała. U-Kwon chyba nie podzielał mojej opinii, bo właśnie zalecał się do biednej dziewczyny, używając chyba wszystkich swoich trików na podryw, z czego żaden nie działał, bo nawet jej numeru nie uzyskał. Ciekawa jestem, czy wiedział chociaż, jak ma na imię.

   – Mnie nie pytaj – odparł niewzruszony i zupełnie nieprzejęty moim nieszczęściem. Jego uwaga była całkowicie skupiona na trzech rzeczach: raz, nowej pracownicy, bo w końcu ktoś musi jej pilnować, dwa, mnie, czy przypadkiem nie pokazuje mu niczego za jego plecami i trzy, na jego telefonie, aktualnie spoczywającym w moich rękach. Musiałam powiadomić Nari, że jeszcze żyję, a tak się składa, że Taemin czekał, aż Kai odpisze mu na wiadomość. Miłość rośnie wokół nas? Chyba za dużo czasu spędzam z Nari oglądając yaoice, bo już nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie przyjaźni męsko-męskiej. – Mam inne rzeczy do roboty niż pocieszanie ciebie.

   – Dobra, dobra – prychnęłam głośno. – Ty mi tu nie kozacz, tylko pamiętaj, kto ci wczoraj pomógł.

  – Zrobiłaś ze mnie swojego osiołka i rozwścieczyłaś klienta – odparł tylko, a ja zacisnęłam wargi. No, przepraszam, ale kto do mnie dzwonił pytając o pomoc? – w dodatku, muszę jej pilnować – szepnął konspiracyjnie, wskazując kieliszkiem trzymanym w dłoni na dziewczynę, która teraz zajęła się robieniem drinków. – To porażka. Już wolałem ciebie.

  – Miło – mruknęłam pod nosem, rzucając tamtej spojrzenie. – Dawno ją przyjął?

  – A kogo to obchodzi? – zdziwił się Taemin, a ja przyznałam mu w myślach rację i skinęłam głową z miną w stylu "not bad". – Przestań się mazać, bo jeszcze drewno baru przemoknie.

  – Dobrze cię sunbae wychowała – stwierdziłam, wypinając dumnie pierś. – Jesteś prawie tak samo wredny, jak ja.

  – Uczeń z czasem prześcignie mistrza, sunbaenim – dodał, uśmiechając się lekko i rzucając we mnie szmatką do wycierania stołów. – Przydajże się na coś, a nie żerujesz na mnie i przeszkadzasz w pracy.

  Warknęłam cicho, ale wzięłam szmatkę w dłonie i skierowałam się do najbliższego stoliku, układając na tackę szklanki po whiskey i uniosłam je, by przetrzeć blat. Postąpiłam tak samo z kolejnymi stolikami, aż niesiona przeze mnie taca nie wypełniła się kieliszkami, szklankami i filiżankami, oraz szklanymi butelkami i dzbankami. Przez moje lenistwo, układałam wszystko jedno na drugim, a z rezultacie gdy postawiłam to wszystko na barze, przed Taeminem, kilka szklanek o mało co na niego nie runęło.

  – Radzisz sobie, widzę – prychnął, przytrzymując ułożone naczynia i rozkładając je jeden po drugim na suszarkę, którą potem miał zanieść do kuchni, gdzie – znając życie – harował jakiś biedny uczeń z nadzieją dorobienia się chociażby marnego grosza. Prawda była taka, że taki uczeń zarabiał dwa czy nawet trzy razy mniej niż kelner. Od tego się przeważnie tu zaczynało: od kuchni. Tyrasz jak osioł, a ostatecznie i tak prawie nic z tego nie masz. Ale po tym czasie, gdy przenoszą cię do głównej sali... cóż, życie od razu jest bardziej kolorowe. Sama na myciu naczyń spędziłam niecałe trzy tygodnie, po czym zwolniło się miejsce na kelnera, które cudem udało mi się dostać. I od tamtego czasu żyłam sobie dostateczniej jako sunbae nowych, którzy wychodzili z kuchni i półetatowa pracowniczka tego niezwykle cudownego baru. Nikt nie sprawiał tu strasznych problemów, atmosfera była dość dobra, stali klienci zachowywali się przyzwoicie... no cóż, zdarzały się wyjątki. Tak jak facet, którego pieprznęłam tacką, przez co zostałam wylana, czy też chamski i nachalny klient z wczoraj, który do dziś pewnie łzawił przez wodę z cytryną. A propos wody z cytryną, ciekawa jestem jak się ma Bomb. Dajże Boże, na litość mi się zebrało.

  – A spodziewałeś się, że je wywrócę? – spytałam, szczerze oburzona jego uwagą i złapałam się dramatycznie za serce, wzdychając głośno. Taemin przewrócił oczami i kontynuował swoje zajęcie, bezczelnie ignorując moje starania i olewając talent aktorski, którego wcale nie miałam. Dziękujemy, Minnie. Twoje wsparcie na pewno sprawi, że będę brnąć w to dalej.

   – Szczerze, to tak – przyznał, robiąc charakterystyczne bitch face, które podejrzał u SNSD. Skrzywiłam się nieznacznie i zrobiłam minę, która w konkursie na najlepszego derpa mogłaby konkurować z tą Taemina. – Jesteś największa sierotą, jaką znam.

  – Brawo – zaczęłam klaskać w dłonie i ciekawie zerknęłam na Yukwona flirtującego z kelnerką. Właśnie oberwał z liścia w twarz. – Biedak. Był za bardzo nachalny.

  – I tak wyleci – wzruszył ramionami, wskazując na dziewczynę. – I dobra wiadomość, Szatanie. Pan boss chce cię znowu zatrudnić. – To mówiąc przekręcił oczami i westchnął ciężko. – A tak tu bez ciebie spokojnie.

  – Wiesz co? – Taemin zerknął na mnie ciekawie, czekając tylko na moją reakcję. – Pieprz się. – chłopak roześmiał się szczerze. To chyba pierwszy raz.

  W sumie... stracenie jednej pracy, odzyskanie drugiej i te nowe znajomości... Może to wcale nie będzie takie złe? Może moje życie nie jest jednak tak bardzo do dupy?






   Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z kolejnego odcinku jakiejś tandetnej, niskobudżetowej dramy, a ja zastanowiłam się chwilę, czy powinnam podejść i otworzyć drzwi, czy też dalej naśmiewać się z głównej bohaterki, która, co tu dużo ukrywać, była niezłą kretynką.

   Ostatecznie zdecydowałam jednak przeleżeć na kanapie jeszcze kilka minut i pokazać się w drzwiach tylko, jeśli osoba za nimi okaże się wyjątkowo upierdliwa i będzie zasługiwała na lanie mordy. Tak, to wyjście zdecydowanie najbardziej mi odpowiadało.

   Kolejny dzwonek. I kolejny. I jeszcze następny.

   Kimkolwiek ta osoba była, zdecydowanie chciała zginąć z mojej ręki. Dźwignęłam się ciężko z kanapy i niezbyt trzeźwym krokiem podeszłam do drzwi. Tu już nie chodziło o to, że byłam pijana, lecz raczej o to, że taki krok wymagał znacznie mniej energii niż chodzenie prosto z sztywnym kręgosłupem, do tego jeszcze na litach, których po całym dniu pracy nie chciało mi się ściągać.

  I nie, Kim Naria wcale nie jest leniem. Ja tylko oszczędzam energię. Chociaż Hyo wiecznie mi powtarza, że oszczędzanie jest do dupy.

  Podeszłam do progu i pociągnęłam za klamkę, przygotowując się na ewentualna potrzebę przypieprzenia osobie stojącej po drugiej stronie. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie był to ani B-Bomb, ani Jaehyo, ani Hyo, ani Taemin, ani nawet żalący się Chanyeol. Wręcz przeciwnie. Był to wysoki mężczyzna w garniturze, uderzający miarowo kluczami od samochodu w okienko przy drzwiach, co chwila zerkając na markowy zegarek o pozłacanym pasku na przegubie.

   – Gdzie jest Jinhyo? – spytał od razu mężczyzna, wchodząc do domu. – Niech się spakuje.

  – A pan to, przepraszam, kto? – warknęłam, patrząc na niego spode łba. No przepraszam, proszę pana, ale kim pan jest, żeby wchodzić sobie od tak, w tych swoich markowych butach do mojego mieszkania? Miałam wielką ochotę przekląć i wykopać tego biznesmena na zbity pysk, żeby spał zębami na chodniku.

   – Jej ojciec.

  Aha. Czyli szanowny pan Ryu nareszcie ruszył dupę ze swojej wielkiej i genialnie prosperującej firmy, żeby odnowić kontakty z córką i zabrać ją z powrotem do jakiegoś zadupia. Nic z tego, jaśnie Hrabio Wal-go-dechą. Nie po to Hyo układała sobie tutaj życie, byś nagle zjawił się i spierdolił jej wszystko, co dotychczas sama zbudowała.

  – Hyo... nie może stąd wyjechać – odparłam od razu, co skutkował uniesieniem brwi jej ojca. – Ma tu coś bardzo ważnego i żyje jej się dobrze, zapewniam pana.

   W tym momencie zaczęła się megaszybka improwizacja, by wymyślić coś co faktycznie mogło ją tu trzymać. Kredyt na mieszkanie? Facet jest bogaty, spłaci go raz dwa i komuś wynajmie. Studia? Znajdzie jej lepszą uczelnię na tym swoim zadupiu. Czyli zostawało jedno.

  – Co ważnego? – zdziwił się szczerze. No cóż, nie dziwie jej się, że uciekła od tego człowieka..

  – Chłopaka – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby, przygotowując się już na śmierć. Wybacz, Hyo. Nie wiem, z kim cię zeswatam, ale to jedyne wyjście. Chyba że wolisz przez resztę życia siedzieć przed robota papierkowa i wyjść z przymusu za jakiegoś sztywniaka. A wiem, że nie wolisz.

  – Hyo ma chłopaka? – spytał zdumiony. – I to dlatego siedzi tu już tyle czasu? – Szybkość tego mężczyzny do zrozumienia jednego, prostego zdania mnie przerażała. Raz kozie śmierć. Jak się już raz kłamstwo wydostało, to teraz wystarczy pociągnąć to do końca. Jakkolwiek to brzmi.

  – Tak, proszę pana. – odparłam grzecznie, chociaż kosztowało mnie to sporo nerwów i dumy osobistej. Miła i grzeczna Nari. To równie abstrakcyjne co Hyo mająca chłopaka. Bez urazy, szmato. Chociaż... A, uraź się. I tak mnie kochasz.

  – Chciałbym go poznać – stwierdził po chwili, rozglądając się po domu. I nadchodzi zabijające pytanie o znajomej treści. No to teraz pytanie: gdzie mogliby razem wyjść? Na pewno nie do restauracji. Do... hm, do kina. Na horror. Krwawy horror, gdzie jest dużo flaków i krwi. Tak to zdecydowanie w stylu Hyo. – Gdzie ona teraz jest?

   – Z nim – odpowiedziałam, po raz kolejny przewalczając w sobie chęć walnięcia tego faceta między nogi. Dla miłości trzeba się poświęcać. Odpłacisz mi się za to, Hyo. Bardzo drogo. Nie dam ci żyć. – Poszli razem do kina na jakiś krwawy horror – z przyjemnością obserwowałam, jak ojciec Hyo się skrzywia i stwierdziłam, że nie jest aż tak podobny do córki. Jedyną rzeczą, która oboje posiadali były niemal tak samo zarysowanie kości szczęki. Nic więcej.

   – Rozumiem – mruknął. – Nie mam dużo czasu, a nie chcę im przerywać. Mogłabyś ściągnąć ich tutaj jutro? – czyli jest szansa, żeby już jutro wkopać Hyo? Wchodzę w to!

   – Mogłabym – przytaknęłam, myśląc intensywnie. Kto by zgodził się grać chłopaka Hyo? Kto pilnie potrzebuje narzeczonej albo dziewczyny, żeby mieć święty spokój?

   I wtedy strzelił we mnie piorun.

   – Czyli jutro po szesnastej – oznajmił, zerknąwszy uprzednio na swój zegarek, a ja zacisnęłam żeby, gdyż ta czynność zaczynała mnie już powoli wkurwiać.

  – Do widzenia – odparłam z wymuszonym szerokim uśmiechem, kłaniając się sztywno, co wywołało na twarzy ojca Hyo lekki uśmiech.

  – Jeśli tak się zachowuje przyjaciółka mojej córki, to może i Jinhyo nauczyła się nieco dobrych manier – oznajmił, otwierając drzwi swojego samochodu. – Do widzenia, młoda damo.

  Czekając, aż pan Ryu wsiądzie w swojego Jaguara (swoją drogą niezwykle brzydkiego, jak na mój gust) i odjedzie z piskiem opon, zatrzasnęłam drzwi domu, szybko zamykając je na klucz i rzuciłam się biegiem do skrzyżowania, które było raptem dom obok. Skręciłam gwałtownie i przeskoczyłam trzy schodki, po chwili znajdując się w korytarzu bloku. Nie czekając na windę, skierowałam się do klatki schodowej i zatrzymałam zdyszana dopiero na trzecim piętrze, przed drzwiami z nazwiskiem 'Ahn'.

  Zdenerwowana, wcisnęłam dzwonek nieco za mocno, w wyniku czego prawdopodobnie go rozwaliłam. Chuj tam, nie to jest najważniejsze. Może jednak nie oberwę tak mocno. A może...

   – Czego? –warknął Jaehyo, otwierając drzwi. Widząc mnie mrugnął dwa czy trzy razy, a jego głos złagodniał: – o co chodzi?


   – Mam propozycję nie do odrzucenia – wyrzuciłam z siebie na jednym tchu.
_______________

swoją drogą, to głupi pomysł, żeby Donghae był kierowcą....

Przeszłam przez to. Pisanie tego rozdziału było czystą mordęgą. Momentami siedziałam nad nim, nie wiedząc co teraz, jakiego zwrotu użyć, czy aby na pewno powinnam go pisać i takie tam. Miesiąc mi to zajęło, ale się udało! Napadu weny dostałam dzisiaj, około godziny dwunastej i zawzięcie mordowałam dokument w office, aż w końcu – Eureka. Koniec.
Nie wiem, czy jestem z niego zadowolona. Z jednej strony akcja zaczęła powoli się rozkręcać i będzie co będzie, a z drugiej chętnie poślęczałabym jeszcze trochę nad codziennym życiem Hyo. No ale cóż, wszystkiego mieć nie można!
Kolejny rozdział powinien pojawić się szybciej, bo już zaczęłam go pisać i raczej wyrobie się w tym trzytygodniowym terminie, który sobie wyznaczyłam. Ale jedno jest pewne – skończę to opowiadanie, choćby miało mnie to zająć lata.
Wiec do następnego, poczciwi ludzie! Wracam do mojego kajetu śmierci.
Aww, czyż on nie jest przesłodki?
 

Obserwatorzy