Niech nie
puszczają mi nerwy.
Wszystko,
tylko nie nerwy.
A bardzo
chciałabym wyrwać mu te cholerne włosy, przedtem wybijając
wszystkie zęby, po czym roztrzaskać jego twarz o ścianę.
Trzy
godziny wcześniej, lub gwoli ścisłości: dwie i pół lekcje
wcześniej.
Gdyby nie
ten cholerny budzik, nie byłabym teraz spóźniona. Nie biegłabym
na złamanie karku na uczelnię, a wstałabym sobie te dziesięć
minut wcześniej i wszyscy byliby zadowoleni. Ale nie. Ryu Jin Hyo
musiała zdecydować się przespać jednak te dziesięć minut, bo
nie usłyszała budzika, który jak na złość nie zadzwonił,
akurat wtedy, gdy raz, dla odmiany, powinien. Nie moja wina, jeśli
wczoraj w telewizji leciała powtórka Healera,
a ja po prosu nie mogłam się powstrzymać przed tym, żeby usiąść
na kanapie i wyciskać łzy z czegoś, co teoretycznie łez wyciskać
nie powinno. W rezultacie położyłam się na ramieniu Nari,
zasnęłam, znowu nie widziałam zakończenia tej dramy i zaspałam,
bo mój budzik nie zadzwonił. Dziesięć minut to nie tak źle,
zdarzało mi się przysypiać o siedem godzin. Ale nie w tym rzecz.
Kiedy
o tej cholernej ósmej dziesięć zwlokłam się z wyra i przeniosłam
moje szanowne zwłoki do łazienki, by się umyć, w samym środku
prysznica odcięli mi wodę. Pomyślałam sobie: okej, Hyo,
spokojnie, zaraz włączą.
.
.
.
Nie włączyli.
Musiałam więc skończyć płukać się wodą z butelki, którą
podała mi moja jak zwykle bezbłędna i nieoceniona współlokatorka.
Cóż, nie było źle. Zawsze mogło być gorzej.
Nigdy nie powinnam była tego mówić na głos. Myśleć. Cokolwiek.
Powinnam uznać, że to najgorsze, co mnie spotkało. Albo zupełnie
się zamknąć. Albo i jedno, i drugie, i trzecie. Bo wiele osób
twierdzi, że nie powinnam mieć predyspozycji do myślenia.
W każdym razie.
Wychodząc z kabiny, wciąż rozświecona jak jakieś pierdolone
słoneczko, sięgnęłam po suszarkę, która wypadła mi z rąk. Po
doprowadzeniu maszyny do porządku, podłączyłam ją do prądu,
który o mało co mnie nie kopnął, po czym zaczęłam suszyć
włosy. I wtedy odcięli też prąd.
A z moich ust wydostała się wiązanka przekleństw. Bardzo
pokaźna, bo Nari aż zajrzała do mojego pokoju, zainteresowana.
Zobaczywszy mnie w stanie, lekko mówiąc, opłakanym, wzięła
ręcznik i poczęła wycierać nim moją strzechę tak energicznie,
że po pięciu minutach była już niemal całkowicie sucha.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z sytuacji i zerknęłam na nią
błagalnie, co jednak niczym nie skutkowało. Jej wzrok mówił jedno
– możesz się pożegnać z siedzeniem mojego samochodu przez
najbliższy tydzień, jak nie dłużej. Byłam, ładnie mówiąc, w
gównie. Ubrałam się więc jak najszybciej, narzuciłam na ramiona
bluzę Zico, która jakiś czas temu mu podwędziłam, bo co jak co,
ale chłopak naprawdę genialnie pachniał. I miał świetne bluzy.
Naciągnęłam na nogi skarpety i buty, a na szyję szalik.
– Inspekcja! – oznajmiła Nari, po czym zmierzyła krytycznym
wzrokiem mój strój. Ciemne spodnie, czerwone trampki do kostek,
szara koszulka z napisem 'go fuck yourself' (dedykowana jasna sprawa
mojemu szefowi, a komu by innemu), czarno-biała bluza Zico i
czerwony szalik, pospiesznie zarzucony na szyję. – Może być. –
stwierdziła, przytakując głową. Od jakiegoś czasu co rano robiła
mi inspekcje, by upewnić się, czy czegoś nie zapomniałam. Weszło
jej to w nawyk po tym, jak na sesję zdjęciową, na którą obie się
spieszyłyśmy, przyszłam boso i z koszulką tył na przód. Nic na
to nie poradzę – z rana nie myślę!
Zerwałam się więc jak najszybciej, jak potrafiłam, przejechałam
szczotką po włosach, po czym wepchnęłam ją do plecaka i
zarzuciłam go sobie na ramię. Do Nari krzyknęłam jeszcze
'szerokiej drogi, szmato', a następnie przemierzyłam klatkę
schodową i korytarz kilkoma susami, by znaleźć się na ulicy.
Zignorowałam pojazdy i pieszych, biegnąc tak, że gdyby istniał
egzamin na prawo pieszego – albo nigdy bym go nie przeszła, albo
mój egzaminator musiałby być nieźle pijany, żebym go zaliczyła.
Egzamin, nie egzaminatora, rzecz jasna. Łamałam przynajmniej
dziesięć punktów kodeksu drogowego bez specjalnego wysilania się.
Przebiegłam po raz kolejny na czerwonym świetle, ignorując
klaksony i samochód który gwałtownie zahamował, gdy pojawiłam
się przed jego maską. Przeskoczyłam nad psem, którego prowadziła
jakaś starsza pani, kontynuując szaleńczy wyścig z czasem.
– Dzisiejsza
młodzież jest do dupy! – wrzasnęła za mną właścicielka
jamnika, który był świadkiem mojego majestatycznego skoku.
Odpowiedziałam na to wesołym śmiechem, wymijając to nowych
przechodniów i grupkę turystów, oprowadzaną przez mojego
znajomego Zico.
– Hyo! – rozdarł się, gdy całkiem przypadkiem (przysięgam!)
wytrąciłam mu z dłoni mapy i dokumenty. Ach, jakże uroczy on
jest, gdy się denerwuje. I do tego cudownie pachnie. Gdyby nie fakt,
że jest nieprzyzwoitym frajerem, pewnie bym na niego poleciała. Ale
jednak nim jest, więc na mnie może nie liczyć. Znajdzie sobie
kogoś lepszego.
– Summimasen! – odkrzyknęłam, odwracając się na pięcie i
biegnąc przez moment do tyłu. – Wynagrodzę ci to później,
frajerze!
Zico westchnął tylko głośno, odwracając się do swoich
'podopiecznych', oznajmiając im:
– A oto spóźniona, koreańska studentka! W... mojej bluzie!
SZATANIE DROGOWY!
– Spierdalaj!
Wybuchnęłam śmiechem, mknąc dalej i rozpychając ludzi na mojej
drodze. Zwolniłam nieco o kilkanaście metrów przed piekarnią i
pomachałam Jonginowi, stojącemu przy kasie, po czym ruszyłam
dalej.
– Hyooooo!
A cóż to, koncert na wysokie nuty? Nie przerywając biegu,
odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos, a moim oczom
ukazał się Kkamjong, który przepychał się do mnie, trzymając w
dłoni papierową torebkę, w której znajdowało się zapewne moje
pierwsze i drugie śniadanie.
– Kai! – rzuciłam radośnie, zatrzymując się, gdy wcisnął mi
torebkę w dłoń. Przyjrzał mi się krytycznie i owinął zwisający
szalik parę razy wokoło mojej szyi, po czym uśmiechnął się
promiennie, odwrócił mnie i lekko popchnął.
– Leć już – odparł, a ja posłuchałam, machając mu dłonią.
– Dzięki! – oznajmiłam na koniec, mknąc do przodu i o mało
nie połykając paru much. Na moje szczęście (i zapewne również
szczęście wyżej wspomnianych insektów, gdyż nie miałam czasu
umyć zębów) uniknęłam nieprzyjemnego śniadania i przemierzałam
dalej ulice.
Uwielbiałam to miasto. Tętniło życiem pomimo wczesnej pory. Mimo
wszystko, już dawno przestałam żałować ucieczki. Za to, co
zarabiałam jako sprzedawczyni jedzenia turystom przyprowadzanym
przez Zico, dało się żyć. Dodatkowo, w mieszkaniu moim i Nari
czasem przebywał ten i któryś znajomy, ona pracowała w sklepie z
butami, a obie od czasu do czasu pozowałyśmy dla magazynów. I nie
można oczywiście zapominać o kawiarni, w której pracowałam z
jednym niezwykle nieznośnym dzieciakiem trzy razy w tygodniu.
O ile na początku korzystałam z karty kredytowej, tak teraz
zastąpił ją – może nie wiecznie zapełniony po brzegi, ale
zawsze jakieś groszaki w nim były – portfel. Życie na własną
rękę nie było złe. Przez pierwsze dwadzieścia lat żyłam dzięki
życzliwości rodziców, ale po mojej ucieczce, diametralnie zmieniło
się wszystko. I chyba na lepsze.
Poznałam Nari, moją pierwszą przyjaciółkę i współlokatorkę.
A potem Zico, Kaia, a także paczkę znajomych - Baekhyuna, Chena,
Suho i Chanyeola. Po raz pierwszy mogłam szczerze powiedzieć, że
znalazłam ludzi, z którymi można porozmawiać na każdy temat,
wygłupiać się, a nawet być trochę nieprzyzwoitym. Wszyscy
mieliśmy swoje dziwactwa i akceptowaliśmy się wzajemnie, a w razie
potrzeby wspieraliśmy. Nawet z moją siostrą nie miałam równie
dobrej relacji.
Zwolniłam
nieco, zdyszana. Chyba zdążę. Do pierwszego dzwonka zostało mi
dokładnie trzy i pół minuty, a do przemierzenia tylko pięćdziesiąt
metrów. Nikogo nie było w okolicy, bo wszyscy zapewne spieszyli się
do sali gimnastycznej, do której ja drogi oczywiście nie znałam.
Uroki bycia cholernie niezorientowaną w terenie. Trudno, spytam
Nari, najwyżej złapię jakiegoś innego pierwszaka i wypytam o
konkrety. Został mi tyko jeden zakręt to przemierzenia, a potem
trzydzieści metrów prosto, jak z bicza strzelił. I właśnie wtedy
to się stało.
– Zwariowałaś?! – wrzasnął nagle ktoś, a ja zerknęłam w tą
stronę, zirytowana. W niemal nowym, którymśtam modelu marki...
czekaj, to bmw czy hyundai? A może peugeot? Nieważne, ale był
niebezpiecznie blisko mnie, a ja mogłam się przejrzeć w masce. W
każdym razie siedział tam ktoś, kto ośmielił się przejechać,
podczas gdy ja przechodziłam przez jezdnię. Serio? Przecież moją
masę widać z kilometrów, a tak przynajmniej twierdzi Zico. Jego
teoria chyba właśnie legła w gruzach.
– Wypieprzaj,
przecież widać, że stoję! – odkrzyknęłam do młodego
mężczyzny, na pierwszy rzut oka tylko trochę starszego ode mnie.
Zacisnął tylko zęby, po czym wcisnął gaz, a ja odskoczyłam jak
oparzona. – Człowieku! MANIER NIKT CIĘ NIE UCZYŁ? PRAWO JAZDY
CZAS CI ZABRAĆ, O ILE W OGÓLE
JE MASZ!
Gdy po raz kolejny wcisnął pedał i zatrzymał się tylko przy
mojej nodze, kopnęłam z całej siły maskę jego samochodu, robiąc
imponującą dziurę. Pokazałam nieznajomemu środkowe palce u obu
rąk i ruszyłam biegiem w stronę uczelni. Chyba jednak powinnam iść
do sali. Albo dalej biec.
Samochód nie wyjechał z zakrętu za mną, nie wybiegł również
jego właściciel. Uśmiechnęłam się pod nosem, wtapiając w
grupkę studentów, na oko starszych ode mnie, którzy mówili o
rzeczach niezbyt przyzwoitych, śmiejąc się przy tym gardłowo.
Zmarszczyłam brwi i odłączyłam się od nich po wejściu,
oglądając za siebie. Ani śladu faceta, ani samochodu. Może jednak
ten dzień nie będzie taki zły?
Westchnęłam głośno, opierając się głową o szafki. Nigdy nie
podejrzewałam, że to wszystko potoczy się w właśnie taki sposób.
Nigdy nie myślałam o tym, co się stanie, gdy opuszczę przytulne
gniazdko rodzinne. Chociaż może nie było aż tak przytulne? W
końcu... Ryu, skończ myśleć.
Nie mam pojęcia, jakim sposobem facet, który o mało co mnie
dzisiaj rano nie rozjechał, okazał się moim wykładowcą. Moment.
Czy wykładowcami nie powinni być brzydcy, pomarszczeni ludzie po
studiach na Harvardzie, pracy jako jakiśtam ważny człowiek i z
doświadczeniem, a nie przystojni faceci? Nie, mnie tam bardziej
podchodzą młodzi, to w nich raczej gustuję, ale, no, ten...
– To ty! – nie mogłam się powstrzymać, by nie wskazać go
palcem i nie wrzasnąć tak głośno, jak tylko potrafiłam – To ty
mnie prawie zabiłeś!
– Co ty wygadujesz? – rzucił chłodno, odwracając się jednak
do reszty studentów i sprawdzając, czy przypadkiem nikt tego nie
słyszał. Na jego szczęście, wszyscy którzy byli już w sali
(naprawdę niewielu), byli zbyt zajęci swoimi telefonami i
komputerami. – Zresztą, sama wepchnęłaś się pod maskę.
– Mam nadzieje, że jesteś ubezpieczony, bo nie mam zamiaru
niczego wypłacać z mojego budżetu biednego studenta –
oznajmiłam, szepcząc konspiracyjnie, na co on uniósł tylko brwi,
jakby nie rozumiał tego zdania. – U. BEZ. PIE. CZE. NIE.
Pierdolona polisa na życie. Żeby jak ci się wypadek zdarzył,
czego baaardzo ci w tym momencie życzę, to wypłacili
odszkodowanie. Taki tam urok świata.
– Jestem ubezpieczony – odparł, patrząc mi wyzywająco wprost w
oczy. Górował nade mną jakieś dziesięć centymetrów, jeśli nie
więcej. Cholera. Cholera. Cholera. W co ja się znowu wpakowałam?
Teraz to mnie przydałaby się pierdolona polisa na życie.
Albo grób. Przez spojrzenie, jakie mi rzucił przeszyły mnie
dreszcze, a ja wykrzywiłam wargi w swoim ulubionym grymasie, chociaż
miałam ochotę się uśmiechnąć. Lepiej nie słuchać moich ochot,
prawdopodobnie marnie na tym skończę. I zdaje mi się, że nie
tylko ja.
– Pan molestuje moją dziewczynę! – rzuciła do niego Nari,
pojawiając się nie wiadomo skąd, obejmując mnie ramieniem i
całując lekko w policzek. – spokojnie, kochanie – zwróciła
się do mnie, a ja po raz nie wiem już który zapisałam sobie w
pamięci, by podziękować bogu za jej zdolności aktorskie. –
Chodź, pójdziemy usiąść – dodała jeszcze brunetka, odwracając
mnie i popychając lekko do przodu, w wykładowcy rzuciła
ostrzegawcze spojrzenie.
– Co ty wyrabiasz? – syknęłam konspiracyjnie, pchnięta przez
dziewczynę w stronę najdalszych miejsc siedzących.
– Ratuję ci dupę – odparła, jakby to było oczywiste. –
Trzeci raz dzisiaj, śmiem wspomnieć. Stawiasz mi jutro śniadanie.
– Jestem pewna, że Nari wybierze najdroższe miejsce, gdzie można
to śniadanie jeść. Wredna natura była w niej zakorzeniona tak
głęboko, że nawet mnie to dziwiło.
– Wszystko to to twoja wina, żadnego śniadania nie będzie –
rzuciłam, po czym usiadłam przy oknie, zajmując jej ulubione
miejsce. Dziewczyna prychnęła tylko głośno, patrząc na mnie
spode łba, po czym sięgnęła do telefonu i podłączonych do niego
słuchawek, prawą wkładając w swoje ucho, a lewą podając mi.
Wykładowca rzucił nam ciemne spojrzenie, na co Nari wystawiła mu
środkowy palec, po raz kolejny pokazując, o ile więcej 'Mirotic'
TVXQ liczy się w jej oczach od reszty ludzkości, której, jak szła
w zaparte, święcie nienawidziła. Moja współlokatorka była
mizantropką od lat i wcale nie miała zamiaru tego zmieniać.
– Niezły jest – stwierdziła po chwili, mając na myśli naszego
wykładowcę. – Jaehyo.
– Co? – mruknęłam, odrywając się od piosenki i patrząc na
nią głupio.
– Powiedziałam Jaehyo, a nie Jinhyo. Facet ma podobne imię do
twojego.
– Aigoo – westchnęłam głośno, wyjmując z plecaka długopis i
kartkę, co skutkowało nieco milszym spojrzeniem mężczyzny.
Rozwiałam jednak jego nadzieję, rysując na papierze kratki i
stawiając w lewym dolnym boku krzyżyk. – To wampir. I sadysta. O
mało mnie frajer nie rozjechał.
– Teoria Zico poszła się pierdolić – skwitowała dziewczyna,
lekko znudzona, stawiając trójkąt tuż obok i przekazując mi
kartkę. Przed postawieniem kolejnego znaku powstrzymał mnie jednak
plik papierów, lądujący przed moim nosem. Po chwili identyczny,
aczkolwiek podpisany literą 'B' sprawdzian pojawił się przed Nari.
– Sprawdzanie wiedzy z poprzednich lat? – Przeczytała. –
Leżysz i kwiczysz, Hyo.
– Dzięki – odparłam sarkastycznie, zupełnie świadoma, że
dziewczyna w tym punkcie również ma rację. Matematyka była moim
osobistym szatanem, zaraz po klatce schodowej. Niezależnie od tego,
ile razy próbowałam ją zrozumieć, spełzało to na niczym, a ja
zniechęcałam się jeszcze bardziej. Gdyby nie fakt, że nie
dopuszczono mnie w tym roku do literatury, prawdopodobnie nie
przejmowałabym się tym. Problem jednak tkwił w fakcie, że
dostałam niezwykle grzeczną (co zadziwiające jak na skurwieli z
mojej wymarzonej uczelni) odpowiedź, aczkolwiek jak uprzejma by ona
nie była, odmowa była odmową. Nie załapałam się na moje
ukochane studia i, żeby Nari było raźniej, jak i również z braku
innych zajęć, zgodziłam się iść z nią na marketing i
zarządzanie. – Co to za...
– Bullshit – mruknęła, przeglądając zadania. – Co za cham.
Dał nam inne pytania.
– No bez kitu – zironizowałam, biorąc do dłoni długopis i
wypełniając miejsce na imię, nazwisko i datę. – Dobra,
zaczynamy.
Przez kolejne czterdzieści pięć minut wypełniałam ten głupi
stos papierzysk równaniami, robionymi na podstawie wzorów, których
mimo wykucia na pamięć nie rozumiałam. Podczas gdy Nari skończyła
(nie ma to jak matematyczny geniusz obok i brak możliwości
zgapienia), ja pisałam, gryzmoliłam, ścierałam, liczyłam i po
raz kolejny pisałam, by na koniec wszystko przekreślić i zacząć
od nowa. W rezultacie, gdy zebrano kartki, walnęłam czołem o blat
biurka podczas gdy moja współlokatorka podśpiewywała sobie pod
nosem 'If i had you' Lamberta i kopała mnie w kostkę, zapewne
nieświadomie.
– Dobra, Hyo, widzimy się w domu – oznajmiła, gdy tylko
zabrzmiał dzwonek i jako jedna z pierwszych wybiegła z sali,
zostawiając mnie samą wśród osób o ilorazie inteligencji
przybliżonym do mojego, czyt. z frajerami. Żadnego wytłumaczenia,
nic. Prychnęłam pod nosem i przewróciłam oczami, zbierając swoje
rzeczy i pakując je do torby. Bluzę Zico zarzuciłam sobie na
ramiona, bo było mi jednak trochę zimno.
– Przepraszam
– odchrząknęłam, patrząc wyczekująco na dziewczyny, które
zasiedziały się przy wyjściu. Widocznie jednak miały mi coś do
powiedzenia, bo żadna z trzech nie raczyła ruszyć dupy. Pierwsza z
nich, najniższa, o najbardziej wyeksponowanym biuście, czarnowłosa,
o łagodnych rysach i twarzy żywcem wziętej z amerykańskich
miłosnych seriali, podniosła tylko wzrok znad ekranu telefonu –
zapewne najnowszego modelu samsunga, ale w rozróżnieniu
przeszkadzały mi metrowe, różowe tipsy – i obrzuciła mnie
spojrzeniem od stóp do głów, po czym prychnęła głośno.
Zignorowałam jej reakcję i ponowiłam próbę przejścia. Za mną
zbierał się już niewielki tłumek studentów, a powietrze było
coraz gęstsze.
– Córka biznesmena aż tak się stoczyła? – spytała w końcu
zjadliwie, a ja zagryzłam dolną wargę. No tak, kto by nie
rozpoznał nazwiska Ryu i nie skojarzył sobie zaginionego dziecka, o
którym mówiono w wiadomościach. Chrzanić to, że mam już
dwadzieścia trzy lata, chrzanić, że wszyscy, oprócz samego
zainteresowanego – mojego ojca – wiedzieli od dawna, gdzie się
znajduję. – że też musisz pracować i zadawać się z takimi
ludźmi jak tamta...
– Oh, panienka ma się za idealną, widzę – przemówiłam
najmilszym głosem, na jaki było mnie stać, chociaż od środka
wręcz wrzałam ze złości – słuchaj, powiem ci to raz i nie będę
powtarzać: nie wpieprzaj swojego cholernego nosa w sprawy innych
ludzi, bo inaczej nawet operacje plastyczne ci nie pomogą.
– Grozisz mi? – uniosła brwi, wzrokiem szukając kogoś za mną,
prawdopodobnie wykładowcy, który stal jednak z boku i obserwował
sytuację, nie mając zamiaru w nią ingerować. – Wiesz, że twoje
nazwisko niczemu się nie posłuży, gdy ja się za ciebie wezmę?
– Udajesz, czy naprawdę jesteś taka głupia? – rzuciłam, nie
dowierzając. – Moje nazwisko gówno mnie obchodzi, tak się
składa. Twoje również. Gardzę ludźmi, którzy chwalą się
osiągnięciami innych i przywłaszczają je sobie. Dla mnie jesteś
równa zeru, tak samo jak wszyscy ludzie. Więc pilnuj się, dobrze
ci radzę. Możesz się za mnie brać ile ci się podoba, ale nic nie
przeszkodzi mi w złamaniu ci nosa, chociażby tutaj i teraz. A teraz
spierdalaj mi łaskawie z drogi. – dokończyłam, już nieźle
zirytowana. Dziewczyna, zdziwiona, uskoczyła na bok a ja wyszłam
czym prędzej z sali, spiesząc się na kolejny, a zarazem i ostatni
wykład.
Wyzywając cały świat od frajerów, idiotów, głupków i coraz
gorszych epitetów, wyładowywałam frustrację na puszce, kopiąc ją
coraz to mocniej i wyobrażając sobie, że na jej miejscu jest twarz
Jaehyo.
Cały świat się zdecydowanie na mnie uwziął. Najpierw Nari
odmówiła mi wożenia mnie swoim samochodem na uczelnię, bo całkiem
przypadkiem zrobiłam minimalną i NIEWIDOCZNĄ rysę na jego masce, potem musiałam oczywiście jebnąć w samochód mojego
wykładowcy i powiedzieć coś skrajnie niemiłego o mężczyznach,
co zwiastowało ni mniej, ni więcej jak moją rychłą śmierć i
oblaną matematykę pod koniec semestru, który dopiero co się
zaczął. Na domiar złego zostałam wylana z mojej pracy za... ekhm,
pobicie klienta.
Moment, jestem człowiekiem! Pracuje jako kelnerka w Seulskiej
knajpie, co wcale nie upoważnia tamtejszych klientów do macania
mnie na oczach całej reszty pomieszczenia. Nic nie poradzę, że
mnie poniosło. Nic nie poradzę, że walnęłam tego faceta tacką w
twarz, że mu zaczęła krew z nosa lecieć. To wszystko wina tego
cholernego Jaehyo.
Dobre chociaż to, że Taemin – również pracujący tam student
–, który zawsze był raczej niemiły w stosunku do mnie,
uśmiechnął się po tym szeroko, oznajmiając mi, że pięknie
przyprawiłam go o krwawienie i powinnam go kiedyś nauczyć paru
chwytów samoobronnych.
Kopnęłam puszkę po raz kolejny, co skutkowało tym, że wpadła
do pobliskiego rowu, a ja zostałam bez zajęcia. Westchnęłam
ciężko i powłóczyłam nogami w stronę mieszkania, które
znajdowało się kilka uliczek dalej. Jako, że zaczynałam powoli
marznąć, dmuchnęłam na dłonie, ignorując głosik w głowie,
oznajmiający: 'po chuj to robisz, przecież najwyżej rozgrzejesz je
do temperatury swojego ciała'. Pieprzona fizyka. I matematyka.
Może powinnam olać studia i zostać szanującą się i dobrze
zarabiającą striptizerką w klubie dla bogatych mężczyzn?
Ryu, co ty...
Spokojnie, umyśle. Ja tylko muszę wrócić sama do domu. To
przecież całkiem normalne.
Wkroczyłam do mieszkania blada jak trup, po czym rzuciłam się na
kanapę tuż przy wejściu. Nari, siedząca na podłodze z cappuccino
w dłoni i oglądająca po raz nie wiem który Iron Mana, wydała z
siebie nieokreślonego pochodzenia dźwięk, gdy mebel wręcz
stęknął, przygnieciony moim ciężarem.
– Wśuciłfaś – stwierdziła, popijając napój i owijając się
szczelniej kocem. Jej włosy były poczochrane i zwisały na
wszystkie strony, jak to miały w zwyczaju. Przewróciłam oczami,
gdy zerknęła na mnie krytycznie i wskazała palcem swój policzek.
Przetarłam twarz dłonią, zmywając z niej ostatnie ślady
czekolady, a dziewczyna zacmokała zadowolona. – Dzfonili do
cie-ie.
– Kto? – mruknęłam, chociaż szczerze mówiąc było mi to
obojętne.
– Chyba siostra – oznajmiła, przyglądając się dnu
plastikowego kubka i nie dowierzając, że z jej ukochanego
cappuccino nie zostało już nic. – Pieprzyła cośtam o tym, żebyś
wróciła. Nie dosłyszałam, co było dalej, całkiem przypadkiem
się rozłączyłam.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, uśmiechając się pod
nosem. Żeby to był jeszcze pierwszy raz. Nari nie miała zamiaru
pozwolić reszcie mojej rodziny skontaktować się ze mną, nieważne
w jaki sposób by próbowali. Usuwała moje maile, wiadomości,
odrzucała połączenia i unikała kanałów, na których regularnie
udzielali wywiadów moi rodzice. Ta dziewczyna jako jedna z niewielu
rozumiała moje położenie i nie oceniała po nazwisku, po pozorach.
– Padam z nóg – oznajmiłam, wbijając wzrok w nieco popękany
już sufit. Fakt, zapomniałam wspomnieć: mamy sąsiadów gejów.
Jeden z nich na bank nazywa się Sehun i lubi bubble tea, bo każe je
sobie niemal codziennie dowozić, a drugi jest chyba chińczykiem i
nieco słabo idzie mu koreański. Otóż nasi sąsiedzi często
organizują sobie igraszki na takim poziomie, że jakby nie było
dość, że spać się nie da, to jeszcze tynk na suficie pęka.
Niestety, Nari uwielbia tych spedalonych pedałów (rozumiecie,
yaoistka) i któregoś dnia robiła im nawet ołtarzyk w pokoju.
Wszystko byłoby znośne, gdyby nie to, że podczas gdy oni byli
zajęci sobą i wydawali różne dźwięki, ona ich dopingowała,
krzycząc: 'głośniej, pieprzcie się głośniej!'. Musiałam wtedy
dzwonić po księdza, który jednak zobaczywszy brunetkę uciekł z
krzykiem, gubiąc nie tylko spodnie i skarpetki, ale również i
majtki. Nigdy więcej takiego widoku.
Podczas gdy ja z obrzydzeniem zbierałam ubrania duchownego z
naszego salonu, unosząc je szczypcami, wrzucając do torebki, którą
wrzucałam w torebkę, którą owijałam folią aluminiową,
dziewczyna usiadła na kanapie z popcornem w garści i jęła
wpatrywać się w sufit, jakby widziała przez niego, co działo się
na górze.
– Oni się kochają, to cudowne – oznajmiła mi wtedy, a ja
zajebałam głową o ścianę, robiąc dziurę, która dotąd tam
była, bo nikomu nie chciało się jej zamurować.
Pomimo tego wszystkiego, kochałam nasz kącik. Tak jakoś.
– Zico dzisiaj wpadnie – oznajmiła, przełączając kanały.
Wzruszyłam ramionami, wiedząc, że frajer przyjdzie z niejedną
butelką wina, jeśli nie wódki i wszyscy skończymy pijani.
Wszyscy, by przyjdzie zapewne i Kai, i Baekhyun, bo ta dwójka nie
przegapi żadnej okazji by zalać się w trupa. Wykręciłam więc
numer, który dostałam dzisiaj, bo nie uśmiechało mi się
siedzenie z pijakami, a to jedyna znana mi osoba, która również
była abstynentem.
– Taemin? – upewniłam się, gdy ktoś odebrał. – czy może
jednak ten pierdoleniec dał mi zły numer i...
– Taemin – przerwał mi szybko. – domyślam się, że rozmawiam
z Szatanem z baru.
– We własnej osobie. Słuchaj, Lee. Dzisiaj w domu zbiera nam się
komitet pijaków, a ja nie chcę sama z nimi siedzieć. Pomyślałam
więc, że może byś wpadł. W końcu wypada kiedyś zacząć
normalną znajomość, nie? – Zgarnęłam do dłoni długopis i
zaczęłam wykręcać nim palcami, by się czymś zająć.
– Jesteś podejrzliwie miła, wiesz? – zauważył. – Chcesz
mnie upić, wykorzystać a potem utrzymać przy sobie argumentem, że
jesteś ze mną w ciąży? – W tle usłyszałam hałas i domyśliłam
się – ponieważ Taemin był urodzoną sierotą, a ja, pracując w
tym samym lokalu miałam okazję nieraz się o tym przekonać – że
właśnie zwalił coś ze swojego biurka lub jakiejś szafki.
– Początkowo miałam taki zamiar, ale po odkryciu podstępu nie
będzie już takiej zabawy – udałam smutną i pociągnęłam
nosem. Odłożyłam długopis, znużona dotychczasową czynnością i
sięgnęłam po plecak, szukając w nim szkicownika.
– Zawsze można utrzymywać, że to ja cię wykorzystałem, nie? –
zaproponował, a ja przez moment zapomniałam, jak się oddycha.
– Gdyby nie fakt, że nienawidziliśmy się przez ostatnie... trzy
miesiące, pomyślałabym, że ze mną flirtujesz. – mruknęłam,
odganiając machnięciem dłoni Nari, która ciekawie zerkała w moją
stronę.
– Ale się nienawidziliśmy – skwitował, opadając ciężko na
fotel, co pozwolił mi stwierdzić przeciągły jęk mebla – To
jak, o której zaczynacie chlać?
– Prawdopodobnie
za... – tu chciałam zerknąć na zegarek, którego jednak nie
posiadałam. – Moment, Taemin. SZMATO, KTÓRA GODZINA?
– Dwudziesta,
stfu, piętnaście – odkrzyknęła z kuchni, a ja skierowałam się
ze swoimi rzeczami do pokoju, który aktualnie zajmowałam.
– Za
kwadrans pewnie – westchnęłam do telefonu. – Jednak zaszczycisz
nas swoją obecnością?
– Zaszczycę
– odparł. – A adres podasz, czy mam zgadywać?
– Zgaduj –
podchwyciłam – będzie ciekawiej!
– Dobra,
pytania nie było – przerwał. I chyba dobrze, bo gdy wciąga się
mnie w zgadywanki, kończy się... niezbyt przyzwoicie. To ciekawe,
że osoba którą najmniej o to podejrzewasz wie o rzeczach, o
których nie ma pojęcia nawet twoja najlepsza przyjaciółka. –
Kto tam jeszcze będzie?
– Zico –
odrzekłam od razu. – Na pewno frajera kojarzysz. Oprowadza
niezdarnie turystów po naszym zadupiu i wyszukuje w nich
potencjalnych klientów do wciśnięcia im chińskiego żarcia. Poza
tym, na pewno Baekhyun i Kai, bo oni na bank okazji do picia nie
przegapią.
– Byun
Baekhyun? Ten, który śpiewa czasem na ulicy, zbierając pieniądze?
– Ten sam.
Powiem ci, że zbiera na samochód. I nie idzie mu tak źle, chyba
już nawet ma trzy czwarte.
– W takim
razie i ja powinienem zacząć – zamyślił się. – Ale tańczenie
samemu na ulicy byłoby trochę... dziwne, nie uważasz?
– Dawno
przestałam uznawać cokolwiek za dziwne – odparłam, rzucając
plecak na łóżko i opierając się o drzwi do mojego pokoju. –
Poza tym, wcale nie musisz tańczyć sam. Kai, o którym wcześniej
wspominałam, też tańczy. Był ostatnio na castingu w jakiejś
super znanej wytwórni, ale te dupole go odrzuciły.
– Dupole?
– spytał rozbawiony, a ja westchnęłam. I on będzie się czepiał
moich określeń?
– W samej
rzeczy. Tak nazywamy ludzi który nie dość, że mają świńską
twarz, to jeszcze nie potrafią docenić prawdziwego talentu.
– Zapamiętam
sobie – stwierdził. – Dobra, Szatanie, podeślij mi adres w
wiadomości.
– Nie chce
mi się – pożaliłam się, a Taemin prychnął. – Podam ci go
zaraz, zapisz gdzieś.
Po pięciu
minutach konwersacji okazało się, że Lee mieszka trzy ulice dalej
i zjawi się, gdy tylko zechce mu się łaskawie ruszyć, czyli
prawdopodobnie za trzydzieści minut, gdyż nie wypada wpadać z
pustymi rękoma. Zignorował mnie, gdy powiedziałam, że Zico i tak
przyniesie wystarczająco alkoholu.
– Ayo,
wazzap, ludzie – oznajmił przewodnik, wparowując do mieszkania
bez pukania, robiąc hałas za przynajmniej za pół tuzina dzikich
szympansów. – Let's fuck!
– Zico! –
warknął Baekhyun, popychając chłopaka i przeciskając się przez
wejście, a na szarym końcu gramolił się Kim Jongin, alias Kai,
najciemniejszy z nas wszystkich. – Posuń się, małpo.
– Jonginnie!
– rzuciłam, skacząc na jego plecy i obejmując nogami w pasie.
– Hyo,
dusisz mnie – wymamrotał ledwo przez zaciśnięte gardło, a ja
tylko mocniej przywarłam do jego karku. – Jinhyo, błagam, daj mi
oddychać!
– W życiu!
– odkrzyknęłam, zeskakując jednak z pleców Jongina, a słysząc
dzwonek do drzwi zrobiłam maślane oczy. – Mógłbyś otworzyć?
Jesteś bliżej.
– Jaasne –
mruknął, ale byłam pewna, że jeszcze mi za to podziękuje. –
Ciekawe, kto to – zastanowił się, podchodząc do wejścia i
chwycił za klamkę.
– Cześć,
Szata – Taemin urwał, gdy tylko zobaczył Kaia. Jongin również
wlepił wzrok w chłopaka, jakby był ósmym cudem świata. Błagam,
Taemin? Do cudu mu baaaardzo daleko, a co dopiero do ósmego. –
Emm, Jinhyo?
– Jesteeem,
daj mi moment, frajerze! – odkrzyknęłam, uspokajając skaczącego
wszędzie Zico i Baekhyuna, który wspiął się na szafkę i zaczął
śpiewać. – BAEKHEE, ZAMKNIJ SIĘ!
– Nie
uciszysz mnie! – wrzasnął chłopak i zeskoczył z mebla, by zaraz
potem polecieć w stronę Nari i zarzucić jej ręce na szyje. –
Narnia, ratuj mnieeee!
– Ja
pierdolę – mruknęłam, dostrzegając Jongina i Taemina, zawzięcie
o czymś dyskutujących i przekrzykujących się nawzajem. Jakby już
nie było dość źle, drzwi ponownie huknęły, a do mieszkania
wbiegło dwóch nieznanych mi chłopaków, wrzeszczących jeszcze
głośniej niż Zico, a co z tym szło, byli zapewne przyjaciółmi,
których zaprosił. – CISZA, DZIKUSY! – warknęłam głośno, a
wszyscy ucichli. – No, ogarnęliście się. Zapraszam do
kulturalnego posadzenia dupy na kanapie. I zaraz wszystko sobie
wyjaśnimy.
Okazało
się niebawem, że nieznana mi dwójka nosali imiona Yukwon i Kyung i
oboje byli znajomymi naszej małpy (czyt. Zico) jeszcze z liceum.
Reszta wieczoru minęła wszystkim w wesołym nastroju. Taemin,
zamiast wykłócać się ze mną, wykłócał się z Jonginem. Ten
pierwszy kategorycznie odmawiał wszelkiego alkoholu, zaś Kai chlał
nie znając granic i tak się złożyło, że gdy nasza impreza
dobiegła końca leżał na kanapie niczym profesjonalny bokser
rozłożony na łopatki przez innego profesjonalnego boksera.
Baekhyun wrzeszczał i śpiewał, a od spirytusu, który oferowała
mu Nari, jego głos wcale się nie załamywał, a wręcz przeciwnie,
był jeszcze czystszy niż zwykle. Zico skończył zwisając z
balkonu i gdyby nie Kyung najpewniej by z niego wypadł i rozłożył
plackiem na chodniku jakieś cztery metry niżej. Yukwon, którego
zdążyłam polubić, dostrzegając w nim bratnią duszę zrobił mi
wykład, gdy zapytałam go, czy wiewiórki potrafią latać. Pieprzył
nieprzytomnie przez dwie godziny, a gdy skończył, dowiedziałam
się, że samce dorszy emigrują na dziki zachód, by uciec jak
najdalej od samiczek pingwinów, które chcą wymusić na nich
stosunek seksualny. Z tego miały się ponoć rodzić latające
wiewiórki, które w wiosnę lecą do ciepłych krajów, a na jesień
na biegun północny, by zrównoważyć temperaturę ciała. Ciekawe.
Skończyło
się na tym, że czwórka pijaków upuściła nasze mieszkanie około
wpół do czwartej nad ranem. Rozłożonego Kaia zgarnął w miarę
trzeźwy Taemin i zaoferował się, żeby zaprowadzić go do domu.
Kkamjong na te słowa nawet nie uniósł głowy, a mruknął pod
nosem 'oczywiście, Minnie' i tyle ich widziałam. Zostałam tylko ja
i Nari, a moja współlokatorka była prawie w nienaruszonym stanie,
jedynie lekko się chwiała. Z całej bandy chyba tylko ja nie
wypiłam ani kieliszka i wyglądałam najlepiej, jednak przez ryjące
mózg opowiadania i wykłady Yukwona miałam totalny mętlik w
głowie, a gdy nazwałam szafkę Jaehyo i wbiłam w nią wielki nóż
kuchenny, mając nadzieję, że efekt voodoo zadziała, psychoanaliza
Narnii dowiodła mi, że tego wieczoru doznałam trwałych i
niewyleczalnych urazów na poziomie mojego biustu. Tak, biustu.
Cokolwiek brała, chyba musiało jej nieźle odbić.
____________________
Witam ludzie!
Po jakimś czasie od porzucenia Shidare, me voilà! Nigdy nie dociągnęłam żadnego opowiadania do końca i mam wielką nadzieję, że jednak z tym mi się uda. Pierwszy rozdział pisałam... cóż, jakiś czas. Nie jest betowany, więc jeśli znajdziecie w nim jakieś błędy, śmiało wytykajcie je w komentarzach. Jeśli rozdział przypadł wam do gustu – zostawcie po sobie chociaż malutki znak. Hwaiting ♥
Wszystkiego najlepszego naszemu Sehunniemu, który kończy dzisiaj 21 lat (widzisz, Sehun? Możesz już pić alkohol w Anglii). To właśnie z tej okazji startujemy razem z Karolajn z naszymi opowiadaniami. Na jej bloga serdecznie zapraszam, a znajdziecie go tutaj --> Dirty Breath ♥
A tu przemajestayczny gif Zico <3
MINDFUCK TAK BARDZO!
OdpowiedzUsuńpomijając nasz mindfuck, to to opowiadanie ryje bardziej niż norma przewiduje. Kocham Hyo! xd ta dziewczyna jest po prostu genialna, ale chwila... czemu ja ci to mówię? Przecież ty to dobrze wiesz! Mówię ci to średnio pięć razy na dzień. I ze trzy razy w nocy.
Tak czy inaczej, wiem jak to opowiadanie sie skończy, ale ten jeden raz nie będę sobą i nie naspoileruje, chociaż mam czym xd wierzcie czy nie xd
Dlaczego nie ma tu tego gifa, tak w ogóle? on jest genialny! :c
Bo dupole skaczą tam i siam, dupol to fajny... dokończcie sobie sami.
prócz ciebie, kochanie xd
boże, moje zwoje mózgowe.
jakby mi ktoś przejechał prostownicą.
PIERDOLENIEC.
pamiętam jak mi dałaś wykład na temat różnicy między pierdoleńcem, a popierdoleńcem. nie moi kochani, to nie jest to samo. ale tego też nie wyjawie. bo nie i chuj.
ciekawe czemu Nari przypomina mi mnie... hmm
jakież to ciekawe... a no tak! ale ze mnie gapa! przecież jestem pierwowzorem każdej przyjaciółki głównej bohaterki w twoich opowiadaniach. Tak jak ty w moich.
Skok przez jamnika to powinna być nowa dyscyplina na igrzyskach.
chciałabym żeby Zico oprowadzał mnie po seulu, lub raczej po jego rynsztokasz i nie oprowadzał tylko... jak nazwać zwiedzanie miasta tylko przez czołganie się?
też bym mu zajebała bluze, bo na bank pachnie nieziemsko <3
dobra, kończe ten komentarz bo on i tak nie ma sensu. nie żebym miała to w zamiarze. a skąd! wrzyciu!
SEHUNNIE! żeby Tao do Ciebie wrócił jak najszybciej! to pewnie smutne jak nie masz na czyj usta patrzeć :c
wo ai ni! <3
saranghaeyo! <3
łokurwazapomniałamgifa :o
UsuńJUŻ TO ZMIENIAM!!!
ja też pamiętam ten wykład xD A dupole to... to dupole. Innego określenia nie ma, tyle.
No bo to ty! Ekhm, Nari była wzorowana na tobie, a czasem tak ciebie przypomina, że zaczynam myśleć, czy to ty nie wzorowałaś się na niej xD
Ja bym mu od razu całą szafę zajebała, a co. Jeśli chodzi o zwiedzanie, ja zwiedziłabym co innego ;>
Ty zawsze pieprzysz bez sensu, ale tak, że przynajmniej mam radość z tego pierwszego komentarza xD
Ej, ja tam dałam wyznania miłosne do Sehuna w 7 językach... dupole mi zajebały ;_;
WO AI NI, SARANGAEYO, JE T'AIME, I LOVE YOU ♥♥♥
TEGO GIFA NIE MOGŁO ZABRAKNĄĆ! TOŻ TO JEST KURWA JAK MONA LISA!
Usuńa Nari w dalszym ciągu i zawsze JEST wzorowana na mnie. z oczywistości to by było na tyle.
samce dorszy emigrują na dziki zachód, by uciec jak najdalej od samiczek pingwinów, które chcą wymusić na nich stosunek seksualny.
OdpowiedzUsuńSTILL BETTER LOVE STORY THAN TWILIGHT!
sorki, musiałam.
Wszystko jest better love story than twilight xD
UsuńHahahhahaha, nie potrafię dojść do siebie po tym rozdziale. Wyprałaś mi mózg i nie dobiłaś mnie do końca! Nie uważasz, że to trochę bezlitosne?! :( Hyo jest epicka! Jest tak epicka, że aż epicka! Jakkolwiek to brzmi. Te jej opisy, porównania i schematy, które wprowadza, aż mnie zadziwiają. Niri też niczego sobie *.* Uściślając, DOKOŃCZ TO OPOWIADANIE! <3
OdpowiedzUsuńHyo jest niemal w 100% mną (z ta różnicą, że ja kocham matmę), więc chyba powinnam to przyjąć jako komplement xD Arigato!
UsuńNari to odzwierciadlenie naszej kochanej Karolajn i w następnych rozdziałach będzie jej więcej!
Na pewno dokończę! Karolajn już tego dopilnuje xD
<3
Tak, Hyo to Renifer, a Ja to Nari ^^ I owszem, dopilnuje tego <3 Zupełnie, jak ty kochanie dopilnujesz mnie xd
UsuńCześć! Chciałam najpierw przeczytać całość i zostawić po sobie pięknie długi ślad, jak to mam w zwyczaju robić, pod najnowszym postem, ale muszę wreszcie zacząć się pakować, a Twoje rozdziały są niebywale długie! Także, na pewno nie zdążę ich przeczytać w tak krótkim czasie, więc zdecydowałam dać Ci znać, że jestem i czytam, i pomału wszystko nadrabiam, bo doprawdy chyba jestem Twoją fanką xD A tak poważniej, to od pierwszych zdań pierwszego partu, tak się wciągnęłam w Twój humor i ogólną atmosferę historii, że naprawdę szybko pochłonęłam całą część. Że mnie rozwaliłaś, to mało powiedziane - kilka razy zwijałam się ze śmiechu (mama dziwnie na mnie patrzyła, kiedy tak non stop uśmiechałam się do monitora). Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo polubiłam główną bohaterkę. Jest nieźle pokręcona, ale na dobry sposób, ma świetne odzywki, którymi spokojnie mogłaby zgasić większość moich znajomych i dodatkowo ma poczucie humoru. Przeczytałam tam wyżej w komentarzu, że bohaterka jest odzwierciedleniem Ciebie i aż się jeszcze raz uśmiechnęłam. Czyli nie tylko polubiłam bohaterkę, ale i autorkę zarazem! Hyo i Nari nieźle się dobrały, widać prawdziwą przyjaźń w zachowaniu i w konkretnych sytuacjach. Poza tym, bardzo lubię Zico w Twojej kreacji! :D Chciałabym już przeczytać kolejny part i dowiedzieć się, co dalej stanie się z profesorem od matmy (nie ukrywam, że ten wątek chyba najbardziej mnie ciekawi xD), ale niestety - najpierw przykre obowiązki ;; Ale! Wrócę! (choć brzmi to jak groźba, wcale nią nie jest).
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam, xx
Martis.