3 maja 2015

Dwójka, czyli kilka słów o konspiracji firm nieruchomości

    Następnego ranka dźwignęłam się z łóżka w niesamowicie dobrym humorze. Nic nie mogło mi go popsuć, nawet myśl, że na pierwszej godzinie czeka mnie matematyka i wykładowca-palant. Nari smacznie chrapała na kanapie, co chwila mamrocząc pod nosem 'Hyukkie, dolej', a ja łamałam sobie głowę, próbując dojść do tego, czyje imię nasza Narnia mamrocze przez sen. Hyukkie? Przykro mi, nie znam. Hyuk? Żaden nie przychodzi mi na myśl. Cóż, chyba właśnie znalazłam sobie zajęcie na dwa najbliższe tygodnie, a mianowicie dochodzenie do tego, kim jest ten cholerny Hyukkie.

    Wspomnienia z poprzedniego wieczora huczały w mojej głowie. Widziałam wszystko jakby przez mgłę. Ale jedno jest pewne: już nigdy nie pozwolę Zico zapraszać swoich znajomych do naszego domu. Nigdy.

    Swój pokój i salon zastałam w niemal nienaruszonym stanie, jednak kuchnia wyglądała jak istne pobojowisko. Potłuczone szklanki były wszędzie, sól (a przynajmniej myślałam, że to sól, ale sprawdzać nie miałam zamiaru) leżała porozwalana na parapecie niewielkiego okna z widokiem na ogródek i dom sąsiada, któremu regularnie wylewałam wiadro wody na ryj. Tak to już jest, gdy ktoś ci podpadł.

    Hej, moment, nie moja wina! Mógł raz: nie wpraszać się do domu, który wynajmowałyśmy zaraz po nasze przeprowadzce, dwa: nie rozwalać wszystkiego (ups, przypadek, kurwa) i trzy: nie gapić się na nasze tyłki, gdy podnosiłyśmy to, co mało rozgarnięty facet rozwalał. Jego świetnie ułożony plan, który wydawał mu się zapewne zbrodnią idealną, legł w gruzach, gdy Nari walnęła go w twarz z pięści (stopnia trzeciego) a ja wrzuciłam mu za kołnierz kremowe ciasto (jasna sprawa przeterminowane), które ze sobą przyniósł.

    Kilka wytłumaczeń? Stopniami ciosów nazywałyśmy okoliczności, w jakich te miały być zadane. Stopień pierwszy jest dla pijaków, nazywamy go potocznie 'trzeźwik'. Drugi natomiast jest zarezerwowany dla irytujących osób, a trzeci jest dla wszelkiej maści zboków.

    I od tego czasu w łazience, na  parapecie, stało wiadro lodowatej wody, która tylko czekała na wylecenie przez okno na nieświadomego niczego, starego zboka. Nari zainstalowała nawet mini-zamrażarkę na pralce i regularnie zapełniała ją kostkami lodu. Można powiedzieć, że nasz sąsiad każdego ranka ma fundowany ice bucket challenge.

    Poza solą były tam również pinezki. Ot tak, gdyby jakiemuś kotu przyszło na myśl przypałętać się tutaj. Nie pozwolę. Wszystko, tylko nie koty.

    Widząc wychodzącego z domu Kima Man Jin pogoniłam czym prędzej piętro wyżej i zaczaiłam się za wiadrem. Gdy podchodził, jak co rano, pod nasze okno, by odpalić sobie papierosa i zaciągnąć się nim z daleka od żony, która nienawidziła zapachu dymu, sięgnęłam po kostki lodu i wrzuciłam trzy plastikowe paczki do wody. Miałyśmy ich jeszcze czterdzieści, jeśli nie więcej. W momencie, gdy sąsiad zapalił i włożył peta do ust, wylałam na niego zawartość wiadra.

    – Śmigus dyngus, frajerze! – wrzasnęłam, pokazując mu oba środkowe palce. Mokry mężczyzna spojrzał na mnie z mordem w oczach i wystawił w moją stronę łokieć. Wzięłam czwartą paczkę kostek lodu i, nie spuszczając z wzroku mojego celu, rzuciłam je po kolei. Stary zbok zaczął kwiczeć jak zarzynana świnia i skierował się w stronę swojego domu, podczas gdy ja wciąż ciskałam moją amunicją i przekleństwami. Jakież było moje zdziwienie, gdy Man Jin wybiegł chwilę potem z domu, z mokrymi włosami i bez koszulki.

    – Nieletnia chuliganka! – odkrzyknął, wyciągając pistolet do paintballa i ładując jego magazynek mydłem, które służyło mu do mycia samochodu.

    – MAM DWADZIEŚCIA TRZY LATA, KONIOŁBIE – warknęłam tak głośno, że słyszała mnie zapewne cała okolica. Pierwsze mydło poleciało w moim kierunku, a ja uniknęłam jego zwinnie, chwytając kolejne opakowanie lodu i wyrzucając je cale przez okno. – Do tego celujesz jak szkapa!

    Kilkoro sąsiadów wychyliło się przez okna i balkony, a jako, że Man Jin nie cieszył się ich zbytnią sympatią (bo jak można lubić takiego faceta?), tylko ziewnęli i dali sobie spokój.

    – Nie powinnaś oszczędzić tej energii na wykład? – usłyszałam i uniosłam lekko głowę. Moje oczy napotkały twarz, którą chciałabym pociąć na kawałeczki. Na prawo od domu Man Jina, czyli siłą rzeczy na lewo od naszego mieszkania, na balkonie drugiego piętra stał mój wykładowca, alias Jaehyo, podpierając twarz dłonią. Na jego twarzy gościł tajemniczy uśmiech. Zwęziłam oczy, zamachując się prawą ręką i rzuciłam w jego stronę kilkoma kostkami. Chyba trafiłam, bo złapał się za twarz i odszedł kilka kroków od barierki.

    – Ty szmato! – wrzasnęłam na Jina, który korzystając z okazji i tego, że moja uwaga była odwrócona, strzelił we mnie mydłem i tym razem trafił. Raz w biodra, drugi w brzuch, a trzeci w biust.

    – Hej! – warknął Jaehyo, zdejmując dłonie z twarzy i pokazując mi zaczerwienione oko.

    – To była samoobrona! – sprostowałam, zakładając ręce i wbijając w niego wzrok. – Przestraszyłeś mnie. – prychnął tylko, zbierając reszty kostek lodu z balkonu, po czym owinął je ścierką i przyłożył do oka. – Przez co zachorowałeś, tym się lecz – dodałam na koniec, a potem zwróciłam się do Man Jina – Panie szanowny sąsiedzie. Proszę pana o spierdolenie spod mojego okna w trybie ekspresowym, inaczej...

    – Inaczej co? – prychnął kpiąco, celując we mnie z pistoletu, który wciąż miał w dłoniach.

    –Mam tutaj zamrożone mięso – zaczęłam, a mężczyzna opuścił broń. – Pamięta pan pierwsze spotkanie z mrożonym mięsem? – przełknął ślinę i przytaknął, po czym popędził w stronę domu, aż się za nim kurzyło. – Dobrego dnia! – rzuciłam jeszcze do Jaehyo, zanim zamknęłam z hukiem okno, opadając na podłogę.





    Rezultat był zadowalający.

    A nawet bardzo zadowalający.

    Na nieskazitelnej twarzy naszego wykładowcy, frajera Jaehyo, widniała doskonale widoczna (z baaardzo daleka) fioletowa śliwa, która była, jasna sprawa, moją zasługą. Ha, nareszcie mogłam być z czegoś bardzo dumna. Nari gwizdnęła przeciągle, zauważywszy sińca i uśmiechnęła się wrednie.

    – Teraz to już poważnie leżysz i kwiczysz – oznajmiła, jakbym wcale a wcale nie zdawała sobie sprawy z równie ewidentnych konsekwencji. O ile wczoraj miałam jeszcze wątpliwości co do oblanej matmy na koniec semestru, teraz rozważałam peta na końcowym egzaminie. – Nawet TVXQ ci nie pomoże. – Moja współlokatorka święcie wierzyła, że wysokie noty Changmina pomagają w koncentracji. Nie było sensu, by wyprowadzać ją z błędu.

    – Beep beep – odparłam, zajmując miejsce obok niej i starając się nie zwracać uwagi na nienawistne spojrzenie Jaehyo. Dziewczyna naturalnie zrozumiała aluzję, ale ani jej się śniło dać sobie z tym spokój. Kolejną osobą, która obrzuciła mnie takim wzrokiem, jakbym była końskim gównem opuszczonym na ulicy okazała się dziewczyna, która wczoraj zablokowała mi wyjście. Schowałam twarz w dłoniach, gdy wykładowca, wspomagając się planem miejsc, zaczął rozdawać wczorajsze sprawdziany. – Ile? – spytałam Nari, która zupełnie nie przejęła się moim majestatycznym bulwersem.

    – Dwadzieścia cztery – zaśpiewała, podchwytując rytm 'Mężczyzn was wkrótce sam zrobię znów'. – Progres jest. Pod koniec liceum miałaś osiemnaście.

    – Na sześćdziesiąt – przypomniałam, przeglądając kartki. Przy niektórych pytaniach widniał znak zapytania, przy innych podkreślone odpowiedzi. Zaliczone punkty miałam tylko za pytania z teorią, a reszta była oblana. Westchnęłam cicho, spoglądając na dziewięćdziesiątkę szóstkę Nari.

    – Marketing to nie twoja bajka, co? – spytała, na co ja pokręciłam głową.

    Zaklęłam cicho, przyglądając się moim błędom. Zaczynałam dobrze. Dopiero potem coś mi się pieprzyło i bum, całe pytanie zwalone. Nie ma co, powinnam dziękować swoim nauczycielom od matematyki.

    Nigdy nie lubiłam specjalnie tego przedmiotu, ale początkowo nie miałam z nim wielkich problemów. Może takiego oprocentowania jak Nari nigdy nie miałam, ale zawsze było przynajmniej te marne sześćdziesiąt procent. Do czasu, aż ojciec nie zaczął regularnie kontrolować moich ocen i wynajdować nauczycieli, którzy uznali za cud, że w ogóle zaszłam tam, gdzie jestem i podobnie jak mój ojciec poczęli uświadamiać mi, jakim to beznadziejnym przypadkiem jestem. Dla rodziny Ryu, z której od pokoleń wywodzili się biznesmeni, czy to mniej czy bardziej ważni, był to cios. Moja siostra natomiast  radziła sobie ze wszystkim doskonale. Czy to ułamki, pierwiastki, czy co jeszcze innego, zawsze przynosiła oceny, jakich ja nigdy nie mogłabym osiągnąć. I właśnie wtedy ojciec dał swojej młodszej córce do zrozumienia, że nie potrzebuje jej do niczego. Może nie powiedział tego w tak ewidentny sposób, ale łatwo było zrozumieć, o co mu chodzi. Zaczął udawać, że nie istnieję. Prawdopodobnie o mojej ucieczce dowiedział się od mediów i to dopiero wtedy, gdy przestało ubywać pieniędzy na mojej karcie kredytowej, a konto bankowe, z którego korzystałam tyle lat, zostało zablokowane.

    Po tym o wiele łatwiej i lżej było mi żyć. Poznałam w internecie Nari, która również szukała współlokatorki i razem znalazłyśmy niewielki dom niedaleko naszej uczelni. Dwupiętrowy, w dwoma pokojami, salonem, kuchnią i łazienką, a czynsz nie wynosił kosmicznie wiele, więc umówiłyśmy się, że spłacamy go pół na pół, a zakupy robimy raz w tygodniu, raz na koszta jednej, następny na drugiej. I żyjemy tak już kilka miesięcy, a w tym roku zdecydowałyśmy się na wspólne studia. Przywiązałyśmy do siebie, a ja i tak nie miałam innego wyjścia (podziękujmy skurwielom z mojej wymarzonej uczelni - rozdział wcześniej gdzieś około środka, ale tego bliższego do początku niż końca. Chyba) i tak doszłam tu, gdzie dziś jestem. Moje myślenie przerwało mi ciche chrząknięcie Nari.

    – Co? – mruknęłam, wciąż nieprzytomna.

    – Zawołał cię do odpowiedzi – oznajmiła, a gdy zerknęłam na nią jak na idiotkę, popchnęła mnie do przodu.

    Poszło szybko. Trzy pytania, z czego na dwa odpowiedziałam... chyba poprawnie, bo Jaehyo wyglądał na zdenerwowanego. Ha, nic z tego. Chciał mnie ściąć? Nie pytaniami z teorią. Wykuwałam je na pamięć, by cokolwiek zrozumieć. Z marnym skutkiem, ale jednak zostały w pamięci.

    Wróciłam na swoje miejsce, rozmyślając o tym, jak wykonam okładkę komiksu, który odebrałam dzisiaj, w drodze na uczelnię. Książka, którą miałam dostać wczoraj na maila w rozszerzeniu pdf wciąż nie dotarła a ja zastanawiałam się, jak wytłumaczę mojemu szefowi brak projektu.

    Oh tak, nie wspominałam?

    Poza wciskaniem turystom chińskiego żarcia i pozowaniem do sesji zarabiałam również - o czym nikt nic wiedział - na projektowaniu okładek komiksów czy książek i na robieniu plakatów, które następnie wysyłałam do dość znanego wydawnictwa. Dochody z tego miałam naprawdę dobre, jednak nieregularne, gdyż klient, jak to klient, miewa swoje humorki i widzimisię, a ja, biedny grafik, muszę je znosić i powstrzymywać się nieraz przed rozłączeniem się z moim pracodawcą i walnięciem głową z rozmachu o ścianę.

    Westchnęłam cicho, gdy zadzwonił dzwonek i skierowałam się do wyjścia. Tym razem udało mi się jednak przejść bez problemów, a Nari szła tuż przy mnie, pogwizdując wesoło.
Usiadłyśmy na trawie pod pokojem nauczycielskim, rozpakowując śniadanie, które dziewczyna podwędziła od Kaia. Ponoć Kkamjong wciąż dochodził do siebie po wczorajszej imprezie, ale mimo wszystko przyszedł do pracy i radził sobie w niej jako-tako. Zico tego ranka nie widziałam, więc albo obraził się na mnie za podwędzenie jego bluzy (jasna sprawa, że mu jej nie oddałam), albo był w opłakanym stanie. Obstawiałam bardziej to drugie, gdyż chłopak miał dość słabą głowę (nie słabszą ode mnie - tylko ja padam po niecałym kieliszku szampana o 1,5% alkoholu) i przeważnie po takich hulankach najpierw obiecywał wszystkim, że przestanie pić, by najdalej po dwóch dniach ponownie zalać się w trupa. Taka już jego marna egzystencja.

    Miałyśmy swoje powody, by siadać akurat  w tym miejscu. Po pierwsze, niemal wszyscy wykładowcy szczerze nienawidzili Nari za to, że zupełnie olewa lekcje, a mimo wszystko ma chyba najlepsze oceny w grupie. Po drugie, miałyśmy fajny widok na basen, a co z tym idzie - klaty i duuuuuży fanserwis. Po trzecie, to stąd można było dowrzeszczeć się do wszystkich osób obecnych na uczelni, więc był to również rodzaj kontaktu - niesprawdzającego się w każdych okolicznościach, ale jednak. Po czwarte i najważniejsze, stąd można było trafić wszędzie. Przy mojej beznadziejnej orientacji w terenie i kompletnym braku kobiecej intuicji był to naprawdę spory plus i miał potencjał, by wyeliminować wszelkie inne minusy.

    Rozłożyłam się wygodnie na trawniku, ignorując zakaz deptania go i przymknęłam oczy, chcąc zasnąć. Od tej nieszczęsnej czwartej nad ranem aż do ósmej praktycznie nie zmrużyłam oka i o ile znużenie nie pojawiało się dotąd, tak właśnie objawiło się teraz i to z zdwojoną siłą.

    – Hyo? – rzuciła Naria, serwetką wycierając kąciki ust upaprane mieszanką jej ulubionych sałatek, którą Jongin obficie wysmarował dwudziestocentymetrowy kawałek bagietki, nie żałując jej przysmaku - Dlaczego poszłaś ze mną na marketing i zarządzanie?

    Zastanowiłam się chwilę, zanim odpowiedziałam na to pytanie. Cóż, często i ja nie wiedziałam, dlaczego właściwie to zrobiłam.

    – Miałam swój wymarzony kierunek - odparłam, wbijając wzrok w pojedyncze chmury przepływające leniwie po niebie. – Dostałam od skurwieli odmowę i jakoś tak wyszło. Popatrz! – palcem wskazałam obłok, który od kilku sekund mnie prześladował. – Wygląda jak pralka.

    – Moment, nie zmieniaj tematu – przerwała mi dziewczyna, przejrzawszy moje zamiary na wylot. Jakim cudem? – Wymarzony kierunek?

    – Tak - przytaknęłam, przewracając się twarzą do ziemi. – Ale mówiłam ci, że odrzu...

    – Nari! - wrzasnął ktoś, a gdy się odwróciłam, wielkolud biegł w naszym kierunku, przepychając wszystkich na swojej drodze.

    – Czankie! – odkrzyknęła dziewczyna, uśmiechając się szeroko. – Cześć, pedale.

    – Spedalony pedale – uzupełniłam, prychając głośno. Chanyeol spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. – No co, może nie mam racji?

    – To wcale nie jest powód, Hyo – odparł, dąsając się jak baba. Jakim cudem on dostał się na studia, serio?

    – Jak to nie? – zdziwiłam się. – Przecież bujasz się w Byunie, nie? – Nari oczy zabłysły jak rasowemu pedofilowi, po czym zerknęła na Parka. – Nie mów mi, że nie wiedziałaś, przecież to widać jak na dłoni! – mruknęłam do niej, nie dowierzając.

    – Wcale nie – zaprzeczył szybko Chanyeol. Za szybko. Może Nari by i w to uwierzyła, gdyby nie fakt, że chłopak spłonął intensywnym rumieńcem i zaczął się jąkać, co chwila przeczesując włosy.

    – To cudownie! – rzuciła brunetka, podskoczywszy parę razy do góry, a ja skrzywiłam się lekko, gdy zaczęła głośno piszczeć. – Zobaczysz, Chanyeol, będzie cudownie! Zaręczysz się z Baekhyunem, pobierzecie się, przygarniecie dziecko, które nazwiecie jak ja i którego chrzestną zostanie Hyo... a może odwrotnie, ja chciałabym być chrzestną! A jak...

    – Spokojnie! – krzyknęłam do niej, a gdy dziewczyna umilkła ruchem dłoni kazałam jej usiąść. Nari klapnęła na trawnik i zamilkła. – To nie taka lekka sprawa, jak ci się wydaje – wytłumaczyłam jej. – Po pierwsze, Czankie musiałby zaryzykować ich przyjaźń, która teraz jest już dość... niestabilna, tak to ujmijmy.

    – Taaak - przytaknął Park, poważniejąc. - A nawet jeśli to zrobię, to wcale nie mam pewności, czy Byunbaek to odwzajemnia.

    – Ale jeśli nie zaryzykujesz to nigdy nie przebijesz się ze sfery przyjacielskiej - odparła wesoło Nari, którą widocznie cała powaga sytuacji nie dotknęła tak mocno. Chanyeol zerknął na nią zdziwiony. - Ale jak będziecie się już kochać, to chce posłuchać pod drzwiami.

    Czankie ponownie spalił buraka i to dość intensywnego. Przyłożyłam dłon do czoła czując czyjeś spojrzenie na swoich plecach, ale byłam zbyt leniwa by odwrócić twarz. Co tam, niech sobie patrzy. Kimkolwiek był.

    – Może jeszcze ci wszystko nagrać, co? – spytał słabo Park, już dość zakłopotany sytuacją, a gdy moja przyjaciółka zaproponowała mu słuchanie... cóż, musiał się czuć jak dziecko napastowane przez pedofila. I tak chyba było.

    – Nie, mam dość bujną wyobraźnię – stwierdziła dziewczyna, masując sobie kark. – Hyo, a może napiszemy takie opowiadanie? Para gejów, którzy...

    – Nie kończ – jęknęłam cierpiętniczo, a zawtórował mi jej zaraźliwy śmiech. Ta dziewczyna była zdecydowanie przewrażliwiona na punkcie związków męsko-męskich i dążyła do tego, żeby i mnie od nich uzależnić. Mnie? Błagam. Tyle we mnie tolerancji, co zdrowego rozsądku.

    – Mogłybyśmy przy okazji rozwinąć wątek miłosny twój i naszego wykładowcy – dodała, po czym zwinnie uniknęła nie tylko mojego morderczego spojrzenia, ale również latających kluczy, bo tylko je miałam pod ręką. W sumie nie było czego unikać. Celuję jak stara mucha, nie dość, że pozbawiona wzroku, ale i węchu i słuchu. Ciekawe, czy potrafię coś w życiu zrobić dobrze.

    – To nie Titanic – prychnęłam cicho, ignorując palące spojrzenie przyjaciółki i szeroko otwarte usta Chanyeola. Szturchnęłam Parka łokciem w brzuch, mając nadzieje, że efekt tzw 'wajchy' zadziała, a jego wargi zderzą się z łoskotem, przyprawiając chłopaka o spora dawkę bólu, a mnie i Nari o powód do śmiechu. Już wiem. Jeśli coś mi w życiu wychodzi, to chyba tylko sadyzm.

    – Titanic jest chujowy – stwierdziła dziewczyna, rozkładając się na trawie. – Jack ginie, bo pieprzona Rose nie wciągnie go na tę krę. No i Rose pozuje dla niego nago... – oznajmiła, wyczekując mojej reakcji, która jednak nie nastąpiła. Obie szczerze nienawidziłyśmy tego filmu i to był chyba ten najistotniejszy powód początku naszej kolorowej, motylkowej oraz przepełnionej fanserwisem przyjaźni. – Zły przykład, Hyo. Podaj inny, ale błagam cię, nie Romeo i Julia. Co to za imię? Julia – powtórzyła, wzdrygając się. – Już wolę Genowefa. – Nari splotła palce obu dłoni ze sobą i wypchnęła je do siebie, a jej kości przypomniały o swoim istnieniu niezwykle przyjemnym dla uszu chrząknięciem.

    – A Tristan i Izolda? – zasugerowałam, ale moja współlokatorka pokręciła głową, pukając się lekko w czoło. Zapomniałam. Kim Na Ria w szkole średniej przerobiła wszystkie z tych pseudo romantycznych historii, które innym nastolatkom w jej szkole odbierały zmysły. A ona jak to skomentowała? 'Szekspir jest chujowy.' Już wiadomo, po kim mam zdolność oblewania semestru jednym zdaniem albo czynnością. Zdecydowanie za dużo czasu spędzamy razem.

    – Charakterami to do was pasują Shrek i Fiona – oznajmiła po chwili, a ja parsknęłam. – No co?

    – Ty już nie myśl – podrzuciłam i wyciągnęłam z torby jogurt, podając go dziewczynie. Jej mania i uzależnienie od tych jogurtów owocowych były po prostu nie do ogarnięcia i im dłużej próbowałam się nad tym zastanawiać, tym bardziej mnie to dziwiło. Nie mogę sobie tego wyobrazić, naprawdę. Owszem, zdarza mi się siedzenie przed chińskim jedzeniem i myślenie: 'zjeść czy nie zjeść, oto jest pytanie?' ale ostatecznie nie jem więcej niż dwie paczki dziennie. Naria nie. Naria je ich przynajmniej sześć. 

    –  Omo, jest ciepły – mruknęła zdesperowana, patrząc wyczekująco na opakowanie, jakby jej zimny wzrok miał je ochłodzić. – Nie masz z lodówki?

    – Nie mam. – odparłam obojętnie, wbijając wzrok w ekran telefonu, na którym widniał komunikat o nieodebranym połączeniu od siostry akurat wtedy, gdy miałam matematykę. Moja rodzina od dwóch tygodniu bezustannie starała się ze mną kontaktować. Zastanawiało mnie to, ale nie na tyle, by odebrać lub oddzwonić. Może to co robię jest podłe i okrutne, ale nie potrafię inaczej. Przeciwnie do Jaejoonga, który wybaczył rodzicom (patrzcie jaki mój kochany ma dobre serce), ja nie mogłabym spojrzeć im teraz w twarz. Ludzie się zmieniają, niektórzy usamodzielniają, jeszcze inni zrywają kontakty z dawnym życiem. Świadomość, że ojciec i siostra za wszelką cenę próbują się do mnie dodzwonić, czy skontaktować zupełnie zepsuła mi nastrój, który podbudowało oblanie Man Jina wiadrem lodowatej wody.

    – Do dupy z tobą – oznajmiła. Na tym kończyła się wzajemna miłość na studiach. Pięknie. Widocznie i ona nie czuła się dzisiaj najlepiej.

    – Spierdalaj – odparłam, odwracając się do Chanyeola, który wyczuwając nasz zły humor zdążył już emigrować na biegun północny, albo i dalej.

    Po tym można stwierdzić, że niewiele osób ogarnia chorą miłość, jaka jest między mną a Nari. To może trochę historii? Lubię historię. Znaczy, nie lubię. Ale lubię bardziej od matematyki.

    Poznałyśmy się kilka dni po tym, jak zwiałam z domu, czyli gdzieś koło maja ubiegłego roku. Nasze pierwsze spotkanie było dość ciekawe. Jak już wspominałam (rozdział pierwszy again, tym razem w połowie bliższej początku), poznałyśmy się przez internet, a konkretniej na jakimś forum o healerze czy innej dramie, gdzie wzdychałyśmy do głównego bohatera i bach! Jakoś zdecydowałyśmy się razem zamieszkać, znalazłyśmy wolny apartamentowiec na obrzeżach Seulu, a pierwsze półtora pietra było dostępne (bo druga połowa pierwszego pietra oraz drugie, szczelnie oddzielone należało do gejów, również wspomnianych w poprzednim rozdziale) i jakoś... przekonałyśmy właściciela o wynajem. Siła argumentu, argument siły, a mogę zapewnić, że przekonanie młodego i ambitnego (o zgrozo!) syna szanownego pana Woo, który był akurat wtedy na urlopie w Himalajach (albo w Hiszpanii, nie pamiętam już, w każdym razie było na H) było nie lada wyzwaniem. Święty prawiczek nawet nie zwrócił uwagi na maksymalnie uwodzicielskie spojrzenie, jakie rzucała mu Nari, ani na numer telefonu, który podrzuciłam mu na odchodne, co pozwalało mi stwierdzić, że był stuprocentowym gejem. Ostatnio wszędzie roi się od pedałów. Raj dla Nari.

    Po wprowadzeniu się do apartamentowca zaczął na nas nalatywać sąsiad pedofil, który był obiektem testowym na stopnie ciosów i strasznie się do siebie przywiązałyśmy. Ten, który nie odczuje przywiązania do przeuroczej istoty, jaką jest Narnia to frajer i palant. Pominę fakt, że to ona nauczyła mnie wyprowadzać z prawego sierpowego, kilka układów samoobronnych, których nie znałam no i gotowała. Och, chciałabym mieć kiedyś gotującego faceta. A jak nie znajdę faceta, to wyjdę za Narię i będziemy żyły sobie w zdrowym, lesbijskim związku, tak dla urozmaicenia tego  świata pełnego pedałów.

    A jak nie wyjdzie nam ten związek, to zawsze mogę zamieszkać w czarnej dziurze, regularnie zamawiać jedzenie w fast-foodach, rosnąć w tłuszcz, przestać sprzątać (co robię tylko dlatego, że moja współlokatorka mnie do tego zmusza) i olać cały świat, a w tym i tą cholerną matematykę. Bo ona zasługuje na olanie.

    Przez cały czas żyłam według reguł, określonych przez siostrę i ojca. Żadnych krzyków w domu, kompletny zakaz alkoholu, papierosów, czy innych świństw, porządek w pokoju, idealne oceny, znajomość przynajmniej trzech języków. Starałam się to wypełniać co do joty i stać się perfekcyjnym dzieckiem perfekcyjnej rodziny Ryu, ale nie wyszło. Może byłam adoptowana, a jednym z moich rodziców jest latająca wiewiórka z Nepalu?

    Wyrwana z głębokich rozmyśleń i dylematów, dotyczących moich biologicznych rodziców zostałam przez lekkie szturchanie w ramię. Zerknęłam niżej, na niewielkie opakowanie w dłoniach Nari, które aktualnie służyło jej do uderzania mnie nim rytmicznie, co wyprowadzało mnie z równowagi, którą osiągnęłam nucąc sobie w głowie 'I am the best' i pocieszając się faktem, że wychodzi mi to lepiej niż Seo Na Yoon.*

    – Co to? – mruknęłam cicho, prostując plecy i wydobywając z nich tak wielbiony przez nas odgłos łamanych kości. Zdecydowanie kochałam to robić.

    – Batonik czekoladowy – odparła, chociaż kwestia była ewidentna. Uniosłam wysoko brwi, bo moja współlokatorka w ciągu dnia nie je nic oprócz tych swoich cholernych jogurtów. – Dostałam od takiego jednego nachalnego gościa. – wytłumaczyła, gdy wzięłam opakowanie do reki i otworzyłam, nie patrząc nawet, czym łakoć jest nadziewany.

    – Nie boisz się, że coś tam wstrzyknął? – rzuciłam z pełnymi ustami, chociaż to, że Nari nie obchodziła zawartość aluminiowego papierka było widoczne jak na dłoni. Z jakichś powodów była ostatnio w niezłej załamce i twierdziła, że za wszelka cenę musi się zmienić. Po kilku godzinach jej co prawda przeszło, ale wciąż chodziła przygnębiona. Wiem, że normalna przyjaciółka powinna nalegać, prosić, grozić czy nawet żebrać o wytłumaczenia, ale Naria przywaliłaby mi, gdybym za bardzo wpychała nos w nieswoje sprawy. Obie mamy na tym punkcie niezłą obsesję, i nawet, jeśli druga coś dostrzega, to gdy pierwsza nie sprawia wrażenia jakby chciała mówić, to i druga siedzi cicho. Jeśli będzie chciała pomocy, to powie. A jeśli nie, to sama to załatwi. – Dobry. Z czym to?

    – Masz oczy, możesz przeczytać – przewróciła oczami, wyrywając jednak opakowanie z moich rąk i wyprostowała je, by moc przeczytać. – O kurwa. Likier.

    –Co takiego? – mruknęłam cicho, wpychając do buzi ostatni kawałek batonika i dopiero po przełknięciu zorientowałam się, co Nari właśnie powiedziała. – CO?

    – Nocino! – dziewczyna rozszerzyła oczy, a potem spojrzała na mnie. Albo to był chamski żart z jej, albo czyjejś strony, albo to był prawdziwy baton nadziewany likierem i to nie byle jakim. – Bomb, skądś ty wytrzasnął coś takiego?

    – Przymknij się, błagam – westchnęłam do siebie, opierając łokcie o kolana i kładąc twarz na dłoniach, bo powoli zaczynało mi się już kręcić w głowie. – Ile to ma procent?

    – Jakoś z czterdzieści – stwierdziła i walnęła mnie parę razy po plecach. – Zaraz ci przejdzie, nie? Znaczy, po co ja pytam – wymamrotała. Fakt, to Nari była osobą, przy której oprocentowany napój wypiłam po raz pierwszy. – Nie jest tak źle.





    Dwie czy trzy godziny później...

    – Dochodzi do siebie – usłyszałam Nari i złapałam się najbliższego przedmiotu, którym okazało się coś niezwykle miękkiego.

    – Mogłabyś puścić moje włosy? – rozpoznałam głos, którego miałam dzisiaj zdecydowanie dość. – Jinhyo...

    – Już, przepraszam – mruknęłam, wyplątując dłoń z włosów mojego wykładowcy i wymacałam nią najbliższą ścianę, by móc się o nią oprzeć.

    – Co... dlaczego ziemia się chwieje? – wymamrotałam, wciąż z zamkniętymi oczami, zjeżdżając tyłkiem po murze i lądując twardo na podłodze. – Dlaczego... o, widzę siostrę... jest z nią jak... JAEJOONG! DLACZEGO MNIE ZDRADZASZ? DLACZEGOOOO?

    – Źle z nią – oznajmiła Nari, machając mi przed oczami dłonią.

    – Wcale nie, aigoo! – oburzyłam się święcie, chcąc odtrącić rękę przyjaciółki, ale przez nagłe wstrząsy ziemi walnęłam się w policzek. – To wszystko twoja wina, Narnia!

    – Jaka kurwa Narnia? I jaka moja? To on – tu wskazała na wykładowcę, który wyglądał na zagubionego – dał ten baton Bombusiowi, który dał go mi, a ja oddałam ci go w zamian za jogurt! Ta czekolada z likierem... on chce cię uwieść, Hyo! I w niecny sposób...

    – Bombuś? – zdziwiłam się. – Nari, mówiłam ci, przestań wąchać markery – złapałam dziewczynę za ramiona i potrząsnęłam nią trochę gwałtowniej niż miałam w planach.

    – Nie, nie tym razem! – wzburzyła się, pokazując mi pomalowane paznokcie. – Tym razem to lakier!

    – Ja... ojej, motylki! – rzuciłam, zezując i spoglądając na siedzącego na moim nosie owada. – Ojej, patrz! Czemu na jego skrzydłach są butelki wódki?

    – Lepiej zawieź ją do domu – oznajmił Jaehyo, ciągnąc mnie delikatnie za nadgarstki w stronę wyjścia.

    – Jaka jest długość twojego policzka? – spytałam, zainteresowana, wbijając wzrok w jego nos.

    – Huh? Po co ci ta wiedza? – zdziwił się.

    – No bo... jeśli podzielimy ją na pół, podniesiemy połowę do kwadratu i pomnożymy przez 3,14159 26535 89793 23846 26433 83279 50288 41971 69399 37510 58209 74944 59230 78164 06286 20899 86280 34825 34211 70679 82148 08651, a uzyskamy wielkość czerwonego znaku mojej dłoni na twoim policzku – wytłumaczyłam wesoło, ale natychmiast spoważniałam i zrobiłam groźną minę, dodając: – widzę, jak patrzysz na moje misie. Nie dostaniesz ich. Nigdy.





    I jeszcze kilka godzin później...

    – Nie – zaprzeczyłam, po usłyszeniu tej historii. – żartujesz sobie ze mnie, prawda?

    – Grunt w tym, że nie żartuję – odparła Nari, zajęta oglądaniem jakiegoś programu kulinarnego w telewizji. – Naprawdę zarzuciłaś mu napastowanie twoich miśków.

    – Ale ja nie mam miśków – zaprotestowałam, zgodnie z prawdą. Ostatnie zabawki, którymi bawiłam się w wieku siedmiu czy ośmiu lat pływały właśnie w morzu, rozdarte na strzępy. Byłam nieco... brutalnym dzieckiem. I w sumie wciąż nim jestem.

    – Nie w tym rzecz – stwierdziła, gdy usiadłam obok i również wbiłam wzrok w ekran telewizora. Audycja jednak od razu przestała mnie interesować na rzecz asystenta kucharza, który wyglądał naprawdę genialnie. – Prawie go nie zatłukłaś.

    – Naprawdę? – zdziwiłam się szczerze.

    – Ano. Wmówiłam ci, że to on cię upił i jakoś tak wyszło – odparła, uśmiechając się niewinnie i przełączając kanały w poszukiwaniu czegoś do obejrzenia. Zastanawiam się, dlaczego my się właściwie przyjaźnimy.

    – Jutro pójdę go przeprosić – zdecydowałam, rozkładając się wygodnie na kanapie i opierając głowę o ramie Nari. – przy okazji może nadrobię sobie tym semestr.

    – Tak sobie u niego nagrabiłaś, że twój cały rok wisi na włosku – uświadomiła mnie, a ja przewróciłam tylko oczami. Mój wzrok powędrował na sufit, a przyjaciółka uśmiechnęła się, po raz kolejny dzisiaj przypominając pedofila albo seryjnego gwałciciela. – kochali się jak spałaś. Trochę tynku poleciało.

    – Dlaczego my się stąd nie wyprowadzimy? – mruknęłam do siebie, wzdychając ciężko.

    – Bo mamy czynsz poniżej średniej – zaczęła wyliczać, unosząc pierwszy palec, który o ironio, zawsze był u niej tym środkowym. Dopiero potem dochodziła reszta – mamy gejów wyżej, którzy pieprzą się dość głośno i dają mi możliwość rozwinięcia mojej wyobraźni do granicy, o jakiej wcześniej nie miałam pojęcia, wyżywamy się niemal codziennie rano na tym frajerze z naprzeciwka i mamy z tego dobry ubaw, a poza tym, to strategiczne miejsce dla pijaków takich jak Zico.

    – A nasz wykładowca mieszka zaraz po lewej i jakieś piętro wyżej – uzupełniłam, a dziewczyna energicznie przytaknęła głową.

    – Czekaj, co? – ożywiła się po chwili.

    – Jaehyo mieszka tuż obok – uściśliłam, a Nari wytrzeszczyła oczy, bo dopiero dotarł do niej sens tego zdania.

    – Masz przejebane – skwitowała, wygodnie kładąc się na kanapie i zrzucając mnie na podłogę.

____________________

*Seo Na Yoon: nawiązanie do dramy Protect the boss, gdzie piosenka 2ne1 była lekiem na złamane serce x'D Wspomniana kobieta śpiewała ją przy Cha Moowonie, który miał wtedy minę męczennika.
http://38.media.tumblr.com/tumblr_lsb2y0nyLm1qzh5sno1_500.gif 
Aktorzy z wyżej wspomnianej dramy, Jisung jako Cha Jiheon i Jaejoong jako Cha Moowon, czyli aktualne obiekty westchnień moich i Karolajn ♥

Rozdziały pojawiać się będą w mniej więcej takim odstępie czasowym, o ile nie kopnie mnie wena i nie dodam wcześniej, albo wena się zbuntuje i dodam później xD
Rozdział dość spokojny (chyba jeden ze spokojniejszych z całego opowiadania), ale mogę zapewnić, że trzeci będzie zupełnym urwaniem łba i poznamy tam czwartego z najważniejszych bohaterów, naszego ukochanego B-Bomba *applause*
Hwaiting <3

https://38.media.tumblr.com/e5a037dbf4f8fe5823373706771a2944/tumblr_mmyw44nWeJ1r4ehcso1_500.gif
https://33.media.tumblr.com/1c2d8d9dd5101b87e47ca91ca5c8cd3a/tumblr_mmyw44nWeJ1r4ehcso2_500.gif
Wybaczcie, musiałam xD

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie wierzyłam ci jak mówiłaś ze i tak przeczytałam juz cały rozdział bo regularnie wysyłasz mi wszystko na gg xd błąd, miałaś racje xd no, może z ta różnicą ze najpierw dostałam ten ostatni fragment, a potem ten który jest na początku rozdziału, wiec można powiedzieć, ze czytałam go od końca xd ja pierdole, dobrze ze hyo nie sprawdzała czy to serio sól bo wiedząc, ze był tam Zico to bym nie ufała żadnej białej substancji. W jego towarzystwie niczemu bym nie ufała xd scena z podbiciem oka jae xd pamiętam to <3 ha, moje teksty ^^ dużo ich tutaj xd i wisienka na torcie czyli hyo recytują a liczbę pi do 21 miejsc po przecinku jeśli dobrze pamiętam xd to jest genialne!
      Mój kochany Jisung <3 wielbie tego kolesia! <3 ale o tym wiesz. I nawet o tym napisałaś xd
      Spadam pisać 90 dni <3<3<3
      saranghaeyo<3

      Usuń
  2. SZTOS

    A tak na poważnie, jesteś pieprznięta na punkcie koreańczyków, to straszne.
    Jeszcze gorsze, bo mi się udziela, brrr.
    Myślałam, że tylko ja okazuję moim koleżankom sympatię poprzez "ty szmato" i "głupia suko". Uff, nie jestem jedyna, to nic, że Nari i Hyo nie istnieją, nieważne. Też chcę mieć sąsiadów gejów, ale nie, po co?! Jak czytałam fragment o schlaniu się wódą i tym z poprzedniego rozdziału też, to skakałam pod niebiosa (w myślach), że mam mocną głowę. Alkohol to życie ok.
    Także ten, czekam na następny i ruchańsko na biurku Hyo i pedałka Jaehyo. Spadam trochę pofangirlować do niego. Nara!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem ogólnie pieprznięta, nie tylko na punkcie Koreańczyków xD a zresztą, oni są fajni!
      Czasem wyzywamy się gorzej, a co! W sumie, to istnieją, bo Hyo to tak jakby z charakteru ja, a Nari to Karolajn xD Szmaty się kochają, co poradzisz?
      Chlania tu będzie sporo, bo w końcu studia!
      Na ruchańsko trochę poczekasz, ale będzie, chociaż nie na biurku Hyo... co ja mówię, ona nie ma biurka xD Bidny student, ni ma co xD
      Jaehyo to dobry obiekt do fangirlowania, polecam xD

      Usuń
  3. ommamoo, uśmiałam się! Jakoś tak mam, że uzależniłam się od twojego opowiadania, może dlatego, że bohaterzy są fajni :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogi Reniferze, z całego serca przepraszam, że dopiero dzisiaj przeczytałam rozdział xd W głębi siebie żywię nadzieję, iż wybaczysz mi to zachowanie, obiecuję poprawę :D
    Hyo mnie zabija swoim myśleniem, poważnie. Czasem się zastanawiam, czy takie osoby naprawdę istnieją, a potem myślę sobie o Tobie albo Karolajn i już wiem, że naprawdę tu są. Fajnie, że pokazałaś trochę historii Hyo, mam na myśli, jaka była jej rodzina, dlaczego uciekła... No i oczywiście cała poranna akcja z wodą, lodem, pistoletem do paintball'a i nauczycielem... Znając humor polaków, już byłaby w pace xd Myślałam, że do końca rozdziału nie pobijesz tej sytuacji, a potem Hyo dostała batonik... mother of god xd
    Eh, to czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hyo ma mój tok myślenia, powiadam ci xD i jakby nie patrzeć, to obie mamy równie słabą głowę xD
      TO JE KOREA, TEGO NI OGARNIESZ
      Jak myślałaś, że nie pobije, to wyprowadzę cię z błędu. Następny rozdział rozwali ci mózg, a wręcz go zmiażdży, podpali, zamrozi, co tam chcesz. Przygotuj się na emigrowanie do ciepłych krajów xD

      Usuń

Obserwatorzy